piątek, 2 października 2015

Korpo bieg na orientację

Nie jest tak, że jestem ślepo zakochana w korpo. Nie. Ale ze wszystkich opcji, korpo pasuje mi chyba najbardziej.
Nie mam aż tak dużych jaj, takiej pewności siebie, tak sprecyzowanego pomysłu na siebie i takiej odwagi, żeby rozkręcać własny biznes. Pewnie widziałam za dużo porażek tego typu, zwłaszcza że dotyczyły najbliższych.
5-osobowe firmy pana Mietka dają satysfakcję, decyzje szybko zapadają i się realizują, a szef zwykle nie jest odrealnionym dupkiem w Bentleyu. No ale to nie dla mnie, ja wolę korpo, lekką anonimowość, możliwość awansu lub chociaż zmiany działu, nie angażowanie własnych pieniędzy w biznes i pewność pensji na koncie.
I właśnie wdepnęłam w nowe korpo, jak już wspominałam... :)

Nowe korpo ma pomysł dla mnie nowy. Nowy na mnie, dla mnie.
Otóż chcą mnie wysoko, ale chcą mnie przeczołgać przez wszystkie możliwe stanowiska. Od najniższego, do bardzo samodzielnego. Zasadniczo idea jest słuszna. Acz dość bolesna...
Mówią, że nie można lepiej zrozumieć swoich ludzi, niż poprzez wykonywanie ich pracy. Nie można im doradzać, czy mentorować, jeśli samemu się nie doświadczyło piekła ich codziennych obowiązków.
To znaczy, ja uważam, że można, ale to dość wygodny punkt widzenia ;-) A moje korpo widzi to inaczej, więc posłało mnie na szkolenie, jakie odbywa każdy szeregowy pracownik. A następnie zamierzają mnie przetestować na reszcie poligonu, na pełnej drabince awansu. Wszędzie przez chwilę, ale zawsze.

I tak oto wylądowałam w centralnej Polsce na kilkudniowym szkoleniu dla handlowców.
Brzmiało niegroźnie, ale w czasie jego trwania mniej więcej z sześć razy rzucałam właśnie podjętą pracę...

Bardzo odzwyczaiłam się od takich szkoleń. Bardzo odzwyczaiłam się od ludzi zaraz po studiach, czy ludzi po prostu niewykształconych, ze specyficznym językiem, wyobraźnią, oczekiwanymi zarobkami. No co tu dużo mówić - trafiłam poza własny bąbel rzeczywistości. Okazuje się, że poza żyletami IT-TELCO-MEDIOWYMI są jeszcze na tym świecie inni ludzie ;) A nadal są to ludzie biznesu.

Z racji miejsca zamieszkania, trafiłam na szkolenie z ludźmi z południowej Polski. Między trzy zwalczające się fronty. Gliwice (golonkożercy), Kielce (scyzoryki) i Częstochowa (medaliki) :)
Jeju, cóż to za przedziwny miks był! Dawno nie przeżyłam czegoś równie egzotycznego :)

Dawno też nie byłam taka zmęczona. Mam za sobą tydzień intensywnego szkolenia. W skali od 0-10, byłam zarobiona na milion, bo nie miałam czasu, ani siły na fejsa i inne czasopochłaniacze w komórce. Telefon ładowałam co trzeci dzień. iPhona. Kto ma, ten rozumie.

Okazuje się, że odzwyczaiłam się od korpo. I nawet nie tyle od zdradzieckich nierówności wykładzinki, które trzeba pokonywać zręcznym hop-hopaniem gazelowym, braku miejsc parkingowych i dziadowskiej kawy, ale od tego całodziennego (często) bezproduktywnego aktywnego nicnierobienia. No bo jasne, odbyłam 6 spotkań, wykonałam kilka telefonów, wysłałam dziesiąt maili, ale NIC z tego nie wynika. To sprzedawanie powietrza, to tapirowanie tematów...
Brakowało mi tego!
Ale to cholernie męczy.
Zwłaszcza, jeśli nie wracam do domu i kopniakiem nie zrzucam w drzwiach szpilek, bo ręce mam już zajęte nalewaniem dużego kieliszka dobrego wina.
Czasy się zmieniły u Jolanty. Wina nie ma. Jest ogarnianie zabawek, podtykanie przekąsek, soczek, klocki, jogurt, obrona kota przed depilacją, obrona kanapy przed pokolorowaniem, gotowanie, pranie, sprzątanie, rzyganie obowiązkami matki-polki-pracującej... Nic tak nie pierze mózgu. Odmyślawia

Dzisiaj pojechałam po całodziennym szkoleniu w Gliwicach odebrać dzieciaka ze żłoba. Nacisnęłam guzik domofonu i przysięgam, chciałam uciec. Bo w zasadzie wcale nie byłam pewna, czy dzieciak w żłobie jest. Nie ja go odwoziłam, a z przyciśnięciem guzika, dotarło do mnie, że mój facet coś tam marudził, że może dzisiaj weźmie Brunosława ze sobą do pracy, albo na wyjazd...
Więc gdy mówiłam standardowe "dzień dobry, ja po Brunona" czekałam na cios. "Brunona?, a kto mówi?" No albo, że któraś z pań żłobianek zejdzie na zawał przy domofonie, bo uzmysłowi sobie, że zgubiły dzieciaka...
Na szczęście Brunosław był, żuł sobie firankę akurat i miewał się całkiem dobrze po opieprzeniu podwójnej porcji deseru.
Tak.
Tylko, że później się okazało, że nie mam w samochodzie krzesełka dla dzieci, gdyż wymontowałam je na czas mojego wyjazdu szkoleniowego.. Więc fajnie, że odebrałam dzieciaka, ale do domu wrócimy wołami, alboliteż komunikacją miejską, czyli jednak szybciej będzie wołami, bo nawet nie wiem, czy i jakie autobusy jeżdżą w moje strony. W sumie i tak jest łatwo, bo wiem przynajmniej, że żadna linia metra, ani tramwajowa tam nie zagląda...

Tak.
Co to ja chciałam...
A tak.
Korpo wysysa. Nooo...
Nie wiem, czy dam radę przejść przez cały ten kołowrotek. Naprawdę. Jestem kobietą pracującą i żadnej pracy się nie boję. O ile praca ta składa się ze statycznego siedzenia na obrotowym krześle za tarczą monitora, a walczyć muszę jedynie palcami po klawiaturze. W prawdziwym boju robią mi się zakwasy, buty się brudzą i łamią paznokcie. Nie wiem, czy pamiętam, jak sobie radzić z problemami tej klasy ;)

Generalnie - rozwijam się. Dorastam. A to boli. Mam wrażenie, że przeżywam właśnie młodzieńczy atak pryszczy... Tak, za młodu mogłabym być dobrym handlowcem, nawet z pryszczami. Teraz po prostu wiem, jaki puder je przykryje i stać mnie na najlepszy ;)

Ale jest jeszcze jeden bardzo ciekawy wymiar całego tego przeczołgania przez wszystkie stanowiska w korpo. Zarabiam na nich tak, jak wszyscy równolegli pracownicy. I okazuje się, że naprawdę jestem w stanie pracować charytatywnie, jeśli najbardziej i tak bolą inne sprawy, niż wysokość pensji, lub jej brak... ;)

11 komentarzy:

  1. Wez sie napij jednak :) Ile czasu ci zajmie to dojscie na szczyt?Dag

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Człowiek nie wielbłąd, pić musi :)))
      Nie wiem dokładnie, bo to zależy od wielu czynników, ale najmarniej kilka miesięcy.
      Obecne szkolenie trwa 6 tygodni. Potem rzeczy mogą, acz nie muszą dziać się równocześnie... Zobaczymy.
      Mam duży luż w tzw. majtach, bo nic w sumie nie muszę, a mogę prawie wszystko. Finalnie ;)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. jestem absolutnym przeciwnikiem charytatywnej pracy dla korpo. mam nadzieje, ze lada moment splynie na ciebie chmura pieniedzy.

      lylowa

      Usuń
  3. Kiedyś poszłam po Wiktorka do żłobka zupełnie zapominając ze Artur go wcześniej zabrał. Zero zaskoczenia, Panie nie takie rzeczy widzialy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tu l'as voulu Georges Dandin, co Boy przetłumaczył :". Sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało" .Jednak z najlepszymi życzeniami na przyszłość!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Szanowna Jolanto, powodzenia !!!

    red_thin_line

    OdpowiedzUsuń