Zima w tym roku nas rozpieszcza. Śnieg leżał tutaj dwukrotnie - raz jeden dzień, a drugi raz może ze trzy, tyle akurat żeby uwiecznić decybela w jego foczym kombinezonie na tle białości, że niby pierwszy jego kontakt z zimą.
No ale zimą się jeździ w góry. Nawet jeśli nie ma śniegu, nie ma przebacz.
Spakowałam więc milion toreb, łańcuchy na koła wózka, raki i czekany i wyruszyliśmy we troje do Zakopanego. Wszystko szło znakomicie do momentu, gdy Holender miał się ubrać na przechadzkę po okolicy. Otóż w umyśle kogoś, kto wychował się w płaskolandii z opadami śniegu sięgającymi maksymalnie kilku centymetrów, które powodują ogłoszenie klęski żywiołowej, śnieg to nie jest nawierzchnia po której się chodzi, a góry to taki twór, który fajnie się podziwia z okien samochodu bądź knajpy.
Holender nie zabrał żadnych butów które miałyby chociażby imitację bieżnika. Żadnych zakrywających kostkę. Żadnych wodoodpornych.
Słowem - był wprost idealnie przygotowany, żeby spędzić kilka dni w Tatrach. Z tym, że wewnątrz hotelu.
Pokazałam mu Krupówki. Ze wstydem. Dlaczego tam jest tak tłoczno? Dlaczego wszystko jest takie kiczowate? Dlaczego nie ma nawet jednej porządnej restauracji, w której nie atakuje się oscypkiem, kwaśnicą i pieczonym baranem? Plus pijane dzieciaki, żebracy i uczucie, że zaraz ktoś kogoś okradnie. Minus kultowy biały niedźwiedź, z którym przecież pokolenia Polaków mają pamiątkowe zdjęcia. Zdechł, czy co? Nie było...
Góry piękne, ośnieżone szczyty jak z pocztówek, nawet architektura w miarę spójna (jak na polskie normy), ale wszystko takie... no na pół gwizdka. Niby folklor, ale zepsuty nowoczesnościa i kiczem, niby magia gór, ale wszędzie tłumy i niedociągnięcia. Śmieci, bałagan, korki. Plus egzotyka Zakopianki...
Do Austrii mamy tak samo daleko, więc coś czuję, że to pierwsza i ostatnia nasza w Zakopcu wizyta.
Tydzień później tak się sprawy poukładały, że sama z dzieciakiem w Bieszczady pojechałam. Na zjazd rodzinno-kumpelski.
Sześć godzin jazdy. Sześć. Pewnie da się trochę szybciej, ale nie wtedy, gdy zaufa się swojemu samochodowi, który z jakiegoś powodu nadal uważa, że jest terenówką i że właścicielka ma w sobie duszę odkrywcy. Taaak, jedźmy przez wszystkie możliwe wsi i pola! I przeskakujmy małe strumyki, juhu! I podziwiajmy DZIKĄ przyrodę i totalne bezludzia. Oraz - czy ja czuję błoto?!? Jedźmy tam, koniecznie!!!
Całkiem możliwe, że gdzieś w moim aucue da się zmienić tryb 'globtrottera na prochach' na 'cywilizowany', ale mnie się to nie udało, więc wracałam całkiem podobnymi drogami, mimo że wybrałam inną trasę przejazdu.
No a na miejscu zaprzeczenie Tatr. Wiadomo. Cisza, spokój, psy dupami szczekają. Śniegu prawie nie było, ale kilku zapaleńców i dzieci uprawiali narciarstwo błotne.
Poszliśmy na spacer po Ustrzykach. Brak kiczu z Krupówek, ale też brak czegokolwiek innego. Rozumiem, że w Bieszczady przyjeżdżają głównie studenci z plecakami wypchanymi mielonką i chlebem tostowym (bo lżejszy), ale oni kiedyś dorastają... I mają dzieci. I coś by zjedli, gdzieś usiedli...
A tu za atrakcję to robiliśmy my, przyjezdni. Miejscowi stacze bezrobotni co chwilę wchodzili w interakcję, zupełnie nieproszeni.
Swoją drogą niesamowite było to, że pod wyciągiem stało ze 20, no może 30 samochodów, a grubo ponad połowa aut miała rejestracje warszawskie. Uderzająca jest siła sentymentów związanych z młodością, rajdem po Bieszczadach, szwędaniem się z plecakiem po bezdrożach. Żeby taki kawał po odrobinę ciszy jechać? Wow.
Dla mnie było zdecydowanie za cicho i za pusto. No ale to pewnie dlatego, że ciszę i spokój mam na codzień. Oraz że absolutnie nie da się dogodzić żadnej kobiecie. Zawsze będzie się do czego przypieprzyć ;-)
Cieszę się, że Holender nie pojechał. Jak miałabym mu wyjaśnić, że parking pod domkami, w których spaliśmy jest jednym wielkim błotnym jeziorem? Że aby dostać się do domku trzeba się po błocie i śliskiej trawie wspinać dobre 15 min? Że bagaże i większe zakupy przywozi z parkingu pan Mietek swoim ratrakiem czy innym czymś, co jeździ z warkotem prawie pionowo? Że mimo iż płacimy tyle, co za dobry hotel, sami musimy ogrzewać chatę kominkiem, często brakuje gazu i prądu, a woda z kranu nie nadaje się do picia? Że jedyne czerwone wino znajduje się w Biedronce i nie ma ono nic wspólnego z tym, co on normalnie pija?
Bo są takie różnice kulturowe, których się chyba nie przeskoczy... Mam tylko nadzieję, że nasza polsko-holenderska produkcja będzie ogarniała oba nasze światy. I błocko po pas połączone z brakiem prądu i włoskie obuwie pozbawione bieżnika nieznoszące brudu i wilgoci ;-)