niedziela, 14 grudnia 2014

moje miasto - Warszawa

ubrałam dzisiaj choinkę, zrobiłam grzane wino, upiekłam kaczkę z jabłkami.
zapachniało świętami. domowością.

ale włączyła mi się w związku z tym tęsknota. za moim miastem, za Warszawą.
bo choć jestem znikąd, to Wawa jest moim miejscem na ziemi i póki co, nic tego nie zmieniło.

tak strasznie zatęskniłam za ul. Francuską. za najlepszym kebabem na kaca. za senegalskim baobabem. za węgierskim sklepem mięsnym i słoniną w ostrej papryce.
za sushi w palmiarni, za gwiazdkami na suficie kina w Sadybie, za spacerami po dzikiej stronie Wisły, za nieprawdopodobnymi korkami na mostach, które szczęśliwie tylko podziwiałam, bo pracowałam po niepopularnej stronie rzeki.
za żarciem na telefon, za sklepami otwartymi do nocy, za zakupami z dostawą na blat kuchenny.
za górką na Czerniakowie zalaną krzyżami i światłami w rocznicę powstania, za głupim mostkiem miłości na Wilanowie, za dziurami po kulach w elewacjach na Pradze.
nawet za mordorem na Domaniewskiej i okolicach.
za hipsterami, menelami, lansiarzami, pozerami, ludźmi o sercach z piernika i pansiami elegansiami.
za lasem kabackim, za łosiami w kampinosie, za kapeluszami na Wyścigach i piknikiem na stawach wilanowskich.
za zeszmaceniem się wódką na Krakowskim okazyjnie, za drinkiem arbuzowym na Mazowieckiej, za dyskusjami o kursie franka / euro, za gadkami szmatkami przy kawomacie.

ale najbardziej tęsknię za ludźmi.
przyjaciółmi, znajomymi, korposzczurami takimi jak ja.
eh.
więcej wina :)

sobota, 13 grudnia 2014

kot domowy, dom kotowy

dlaczego ludzie zgodzili się, żeby udomowić kota?
bo że to nie był pomysł ludzi, tylko wymyślony przez koty sposób na lekkie życie, tego jestem pewna.
moje sierściuchy mają życie lepsze od mojego. bez dwóch zdań. a życie mam niczego sobie, muszę przyznać.

wchodzą do domu przez swoje SPECJALNE kocie drzwiczki, jak do saloonu na westernie. niby o wódkę nie proszą, ale nie raz w pośpiechu musiałam mleko z lodówki wyciągać i nalewać do miseczek.
jedzą SPECJALNE jedzenie - dla kastratów, odkłaczające, z dodatkiem jagnięciny, a mleko wiadomo - dla kociąt, SPECJALNE. śpią na kanapie, albo pochłaniają ciepło wisząc na kaloryferze.
NIC NIE MUSZĄ.
wszystko mogą.
mogą przyjść, jak je wołasz, albo udawać, że nie słyszą. i tak wycałujesz później ich włochate prześliczne łapecki ;)
generalnie koty mają wyjechane na wszystko. trochę się pobawią, trochę poganiają za myszami. pośpią, zjedzą, poudeptują i zrzygają się zlizaną sierścią, albo zjedzonym ptakiem.
idealne życie, nie?

ale im tego mało.
muszą jeszcze pokazywać, kto tu rządzi. kto tak naprawdę dzierży władzę. bo przecież to, że płacisz kredyt za ich budę (zwaną twoim mieszkaniem, albo domem), to jest pikuś. to, że zapracowujesz się, żeby wszystkim domownikom, w tym kotom-nierobom, wystarczyło na chlebek z masełkiem, to jest absolutnie nieistotne.
one muszą pokazać, że są na szczycie, a ty jesteś tylko głupim parobkiem, sługasem i wyrobnikiem.

moje koty, jak wpadają do domu, bo akurat zaczęło padać, albo zgłodniały, albo zimno, albo czas na jeden z siedemnastu posiłków, zachowują się, jakbym była niepełnosprawna umysłowo.
wpadają i od progu, czy tam od drzwiczek uchylnych, drą ryja:
- SŁUGO, SŁUGO...!!! TUTAJ JESTEM. WIDZISZ MNIE SWYMI UPOŚLEDZONYMI OCZAMI? JESTEM POD TWOIMI NIEZDARNYMI NOGAMI. UWAŻAJ, BO MNIE NADEPNIESZ!
- no widzę cię kocie. przyszedłeś. co tam?
- OH DOBRZE, ZATEM MAMY NIĆ POROZUMIENIA. TERAZ PATRZ MI W OCZY I CZYTAJ Z RUCHU MOJEGO PYSZCZKA. JESTEM GŁODNY, ALE SAM NIE WIEM NA CO MAM OCHOTĘ, ZAPROPONUJ COŚ. CZEKAM. TERAZ!!!!
- hmm... znowu jesteś głodny? hmm.. może zjesz resztkę tego sera? był cholernie drogi, ale chyba już nikt nie będzie go jadł... zjesz?
- PREZENTACJA GŁUPCZE! POKAŻ CO TAM MASZ! TUTAJ, POD NOS. PRZECIEŻ NIE BĘDĘ PRZERYWAŁ LIZANIA ŁAPY SPECJALNIE DLA CIEBIE. SER? NIE. NIE SĄDZĘ. POSTARAJ SIĘ BARDZIEJ. PRĘDZEJ!
- no tooo.... może śmietanka? zostało mi akurat tyle co dla kota? 36%, lubisz, hę?
- ŚMIETANA? HM. DOBRZE. NA TALERZYKU. TUTAJ. TAK, NA KANAPIE. PRZECIEŻ DLA TYCH DWÓCH MARNYCH ŁYŻEK NIE BĘDĘ CHODZIŁ DO KUCHNI. KOBIETO OGARNIJ SIĘ!

i tak dalej... aż zaczniesz wyciągać steki i odcinać z nich naprawdę cieniutkie plasterki, mimo że zupełnie nie masz ochoty dzielić się swoim przyszłym posiłkiem z futrzanymi potworami... to się samo dzieje. zawsze.

czasami próbuję, staram się z całych sił, zignorować te miałki, które starają się mnie przekonać, że są ważniejsze niż MOJA poranna kawa, albo nakarmienie dziecka. ignoruję. a wtedy koty dają szoł pt. JEZU, JAKA ONA TĘPA. ODSTAWIĘ PANTOMIMĘ, TO MOŻE OBCZAI O CO KAMAN.
i wtedy kot zaczyna biegać od twoich nóg do misek. miaucząc i oblizując się. tysiąckroć. ale nikt do tysiąca nie dociągnie... koty nadają na takich falach, tak grają na ludzkiej podświadomości, że już w okolicach 2-3 powtórki szoł, biegniesz z wywieszonym językiem, żeby nakarmić kiciaczki czym tylko akurat zapragną.

a tak swoją drogą...
koty miauczą bardzo podobnie do płaczącego dziecka.
ileż to razy zerwałam się z czilałtu na kanapie sądząc, że to mój potomek czegoś się domaga, żeby odkryć, iż to tylko głodny / znudzony / niemogący dosięgnąć piłeczki kotecek wzywa pomocy.
cwaniaki...

ale jak tu nie kochać tych łapecek i uszaków i pysculka miękutkiego? ;)

cytując mema:
- złaź ze stołu, ale już cholero!
- nie jesteś moją prawdziwą mamą!!!