Do niedawna szukałam bardzo niewielu rzeczy.
To znaczy na hasło "mama szuka", szukałam swojego dzieciaka po kilkanaście razy dziennie, albo zaginionego samochodzika.
Szukałam też grzybów, rozrywek i domów na sprzedaż w Holandii.
A na Śląsku szukałam szczęścia.
Dużo tego szczęścia mi wpadło na konto. Poznałam niesamowitych ludzi, zaprzyjaźniłam się z nimi. Urodziłam tutaj dziecko i naprawdę pokochałam to miejsce. Polska wieś może być śliczna.
Ale teraz mam szukania po kokardę. Albo ciut wyżej...
Szukam mieszkania w Wawie. Oczywiście bez zakrętów się nie obyło. Znalazłam, dogadałam. Nic to, że nie mogłam sama obejrzeć, przecież mam oczy w postaci przyjaciół, którzy zrobili to za mnie :) W dniu podpisania Umowy, właściciel się rozmyślił. Potem zmienił zdanie, ale teraz to ja mam wątpliwości, itd. No standardowe cyrki świata, bo przecież normalnie przez życie idą tylko wariaci ;)
Szukam pracy. Jeszcze nie bardzo intensywnie, bo mam kilka innych drobnostek na głowie, ale rozpuszczam wici. I naprawdę wspaniale jest widzieć, jak wiele osób chce mi pomóc. Póki co obyło się bez spektakularnych sukcesów w postaci podpisania lukratywnych kontraktów, ale coś się dzieje. Jakieś spotkania i rozmowy o pracę w kalendarzu się pojawiają. A wiadomo, że to już coś.
Mam nadzieję, że karma powróci i te wszystkie moje pośrednictwa w szukaniu pracy teraz zaowocują posadą marzeń ;) Tak, brałam za nie wino, ale cennik był jawny, a stawka przecież niezbyt wysoka ;)
Szukam spokoju. Melisa nie działa. Może gdybym się w niej kąpała, albo jadła łyżkami, to owszem, ale jakoś nie mam siły próbować. Mleko z wódką mi nie smakuje, zresztą po alkoholu robię się jakaś taka dziwnie uczuciowa i zalewam się łzami, jakby się jakaś prawdziwa tragedia zdarzyła, doprawdy... Bez sensu zupełnie ;)
Szukam jolki.
To niesamowite, jak sama siebie wyprałam z jolki. Zawartość jolki w jolce jest dalece niezadowalająca.
Nie podróżuję z plecakiem, nie kupuję szpilek, nie gotuję azjatyckiego, nie pochłaniam książek jak kiedyś, tylko skubię po stronce, czy dwóch. Nie spotykam się z dziewczynami na wypaplanie problemów i wino. Nie jeżdżę rowerem. Nie słucham ulubionej muzyki. Nie planuję. Nie lubię jeździć samochodem. Nie narzekam na pogodę. Nie obżeram się arbuzami i sushi. Nie rozmawiam z kotami o polityce. Nie widuję starych przyjaciół. Niemal nie piszę.
Nie jestem jolką...
Znaczy jestem, ale jakimś jolkopodobnym mutantem powstałym na skutek kompromisów, zadzieciowienia, odmiastowienia i zaholendrzenia.
I sama sobie to zrobiłam. Sama.
Bo człowiek to głupi jest. Głupi i brzydki się rodzi i mniej więcej taki umiera.
Jak chcecie mojej rady, a jestem obecnie mądrzejsza o kilka cholernie bolesnych doświadczeń, to nigdy nie rezygnujcie z siebie. Nigdy. Bo bywa tak, że tylko to wam zostanie...
Mi nie zostało nawet to, gdyż uwierzyłam, że muszę z siebie zrezygnować dla wyższego celu, jakim jest rodzina.
No mówię. Głupia byłam i głupia jestem. Ale akurat ten temat przerobiłam na własnej skórze, więc może wy tego błędu powtarzać już nie musicie...
I wiecie? To jest ten moment, że pomimo całego tego bagna, w którym się znajduję i nic mi z niego nie wystaje, nagle naprawdę zaczynam się cieszyć na Warszawę. Na Jolkę.
I wiem, że będzie trudno. Że inaczej niż było.
Ale ja nie jadę gdzieś tam o. Ja wracam. Do siebie. Po siebie.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńOj coś namieszalam.
UsuńJesteś mega. Serdecznie Ci kibicuję. W sensie całym sercem. Tym bardziej w kontekście tego, co napisałaś powyżej.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że to chyba jakaś epidemia zwrotów i zawrotów życiowych. Ja też jestem w podobnej sytuacji. I też z doświadczenia mogę rzec, że absolutnie nie można zrezygnować z siebie. I być niezależną, myślowo i finansowo. Miłość jest dziwna. Mogę tylko pozazdrościć wszystkim, którzy są w szczęśliwych związkach i potrafią się "skompromisować" i dogadać jednocześnie nie tracąc swojego JA. Powodzenia! Wiem, że dasz radę, bo kto nie jak nie Ty :) i ja oczywiście :))) Alicja
OdpowiedzUsuńDziekuje. Ja tez zazdroszcze bardzo tym, ktorym sie udaje ta niezwykla szyuka bycia w trwalym i dobrym zwiazku...
UsuńSlowa poswiecenie i kompromis sa zakazane.
OdpowiedzUsuńnie mozna jednak zjesc ciastka i miec ciastko.
Zakladka w ksiazke, rodzina i Jolka na pol etatu - to bezpieczna opcja.
Zlotego srodka warszawkowego zyczy roro.
/jak super, ze sa oferty i pomoc - nie tak straszno.../
Staram sie zrozumiec ze zwiazek sie posypal, ze przeprowadzka to okno na wolnosc. Ale jakos mi zal , ze po takich trudnych czasach, znowu pod gorke. Zycze Ci z calego serca juz tylko samych sukcesow. Przesylam pozdrowienia i wierze ze bedzie juz tylko lepiej.
OdpowiedzUsuńDziekuje. Tez mam te wiare, tylko to mi zostalo ;-)
UsuńNie bylas glupia tylko mniej doswiadczona o to dowswiadczwnie. A teraz jestes o nie madrzejsza. Nic nie jest warte utraty siebie,wiem,bo przez to przeszlam. I do siebie wrocilam i bylo to ba paczajtku bolesne a pozniej juz mbiaj az wcale nie. Az przyszka ulga i zrozumienie i radosc. Z bycia znow soba:) Zycze Ci w miare bezbolesnego przejscia na te strone, najlepszego w tym wszystkim dka Brunonka i najgladszwj,jedwabno-aksamitnej wykladzony pod szpilki (ale przylepnej;) Co do mistkania ktos juz napisal cos;co uwazam za najlepsze:w miare mozliwosci-kup! I zrob co tylko mozliwe (a niech i szkowate;), zeby kupic wlasne! Sily,wytrwalosci i piczucia humoru zycze i jak nsjszybszwgo odzyskania jak najwiejszej zawartosci Jolki w Jolce...
OdpowiedzUsuńTessa
Mam wlasne mieszkanie w Waw, ale je wynajmuje. Bo chce mieszkac gdzie indziej. Ale kupie. Tylko wiadomo, na poczatek praca i wygladzenie zmarszczek rzeczywistosci :-)
UsuńDziekuje Tessa :-*
nigdy nie sprawialas tu wrazenia, ze moglabys byc kobieta, ktora rezygnuje z siebie.
OdpowiedzUsuńi chyba jednak nie jestes - decyzja o samodzielnym zyciu jest chyba tego najlepszym dowodem.
powodzenia!
lylowa
Dziekuje. Decyzja nie jest moja. Zwiazek sie posypal, glupio zebym zostala na Slasku, skoro tylko zwiazek mnie tu trzymal... Wracam wiec.
UsuńTrzymam kciuki, żeby Ci się wszystko szybko poukładało tak jak Ty sobie wymyślisz :*
OdpowiedzUsuńJolka, u kogo innego musi się wszystko poukładać, jak nie u Ciebie ;) Jolka bez zakrętów życiowych to chyba nie w pełni Jolka, a przecież co Cię nie zabije, to tylko Cię wzmocni. Jesteś silną kobietą i wiem, że wszystko przetrzymasz. A już lada chwila Bruno będzie na tyle duży, że będziecie po Azji z plecakiem jeździć razem :)
OdpowiedzUsuńŚciskam mocno,
Ewa
Dziekuje :-) Brunona widze w Azji. Je robale i robi kariere z blond czupryna ;-)
Usuńkochana, nie znamy się osobiście, czytam Cię od dawna (jeszcze blogusa) i przyznam, że ten dzisiejszy wpis wbił mi się w głowę. wiem, że czasem rzeczy, które wydają się ostateczne, później okazują się przejściową burzą... nie mówię, że tak jest w tym przypadku, Ty wiesz to najlepiej! chciałam Ci tylko napisać, że mimo, że Ty się czujesz jakbyś zgubiła Jolkę my Twoi czytelnicy tak nie myślimy. zawsze w Twoich tekstach widać było Jolkę wyraźnie, może odkryłaś inną jej stronę, ale to nadal Ty - z fajnym dystansem do świata i siebie, poczuciem humoru i wielkim zasobem siły w sobie! siły, która mimo kolejnej "rozpieruchy" w Twoim życiu nie pozwoli Ci zginąć! trzymam kciuki za Ciebie Jolka i po babsku przytulam ciepło.
OdpowiedzUsuńDziekuje Kochana :-*
UsuńZawartość Jolki w Jolce musi być 100%,nie ma zmiłuj.Życzę Ci,aby Twój sen o Warszawie się spełnił.Być może kupiona kiedyś przez Ciebie piła,zamiast nowej pary butów, zaczęła powoli odcinać łeb Hydrze,która to Jolkę więziła...kto wie,może to był jakiś znak-drastyczny i nieestetyczny,ale Jolinda krzyczała-Oddajcie mi dawną Jolkę!Niech wraca.Pozdrawiam z Kujaw.Agata.
OdpowiedzUsuń..więc znam Cie chyba od pierwszego interneta ;) namiętnie poczytuję..i pasjami lubię po prostu.
OdpowiedzUsuńi tak nie mogłam uwierzyć..jak to- antydecybelowa budzi się rano.. w ciąży ??na Śląskiej wsi??
nie mogłam uwierzyć-że ludzie aż tak się zmieniają...
aż tak ludzie się nie zmieniają- na szczęście to był tylko sen...
Gdy po latach czytania "Blogusa" przez przypadek trafiłam na "Przystanek..." pomyślałam sobie "No i życie ją dopadło". Koniec Jolindy. I rzeczywiście w tym okresie mało było zawartości Jolki w Jolce. Wierzę że odnajdziesz siebie znów...I trzymam kciuki.
OdpowiedzUsuńTo nieprawda, że Jolka się zawieruszyła. W każdym wpisie - a jestem wierną czytelniczką od starego Blogusa - było 100% Jolki w Jolce.
OdpowiedzUsuńKochana, byłaś po prostu na innym etapie życia i robiłaś to, co w danym momencie uważałaś za najlepsze.
Będziesz miała jeszcze wiele takich etapów, a piszę to z perspektywy znacznie dłuszego życia.
Jestem pewna, że w Wa-wie zbudujesz z porozrzucanych klocków imponujący zamek.
Ściskam mocno!
Ag.
Usciski z Dublina, wierze ze przed toba tylko lepsze momenty. Trzymaj sie Jolka.
OdpowiedzUsuńDla jesteś Jolką-Której-Się-Wszystko-Udaje:) Czytałam blogusa a tam: świetna praca, ciuchy, mieszkanie, wspaniała rodzina.
OdpowiedzUsuńPierwsze wątpliwości pojawiły się, jak wyszłaś za mąż. Odniosłam wrażenie, że rzuciłaś się na obowiązki domowe, a mąż nie kwapił się nawet, żeby psa wyprowadzić. Jakoś mi to nie grało - młoda, przebojowa, nowoczesna Jolka obsługuje męża??
Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia na nowej drodze życia:)
kwk