środa, 13 sierpnia 2014

pieniądze nie śmierdzą, ale potrafią boleć

Wiem, że o pieniądzach mówić nie wypada.
Ale dzisiaj muszę.

To może od początku.
Nie że od jajka i kury, albo wielkiego wybuchu, ale prawie.

Rzuciłam robotę w Warszawie, gdy brzuch przesłaniał mi ekran monitora, a w toalecie spędzałam więcej czasu niż za biurkiem, słowem - pod koniec ciąży. Rzuciłam, bo wybrałam życie na śląskiej wsi u boku faceta, dla którego pracę rzucić byłam gotowa. Duża sprawa, ale nie o tym ten wpis.

Zawsze miałam szczęście w życiu, ale jestem przekonana, że stanowisko i zarabiane pieniądze zawdzięczałam sobie, swojej pracy, kwalifikacjom i podejściu do życia. Tak, trzeba mieć farta, żeby tak jak ja nie szukać pierwszej pracy, a mimo wszystko znaleźć zarąbistą. Ale samo szczęście w pięciu się po drabinie na rynku pracy nie wystarcza. Trzeba mieć też jaja, żeby zawalczyć o siebie, żeby zmienić frajerską pracę na mniej frajerską, żeby nie siedzieć na dupie i narzekać, jak jest źle, tylko poszukać lepszego. I robiłam to wielokrotnie i być może fartem, ale zawsze kończyło się to dla mnie dobrze.
I z takim oto nastawieniem, przekonaniem, że jestem czegoś warta i że poradzę sobie w każdych warunkach, skoro dałam sobie radę w Warszawie, zostawiłam szklany biurowiec, miejsce postojowe, premie, ubezpieczenia, kawomaty, lancze na mieście i przefajny zespół.
Po roku siedzenia (ha ha, dobre sobie) w domu z dzieckiem, stwierdziłam, że spróbuję znaleźć coś ciekawego do zajęcia się poza domem. Pracę w sensie. Najlepiej w okolicach zawodu, bo przy koszeniu trawników mogę się wykazywać we własnym ogrodzie w weekendy.

Ofert wpadających w (i tak mega już rozszerzony) nurt moich poszukiwań było bardzo niewiele, ale coś tam było. W Katowicach na ten przykład... Nic to, że do Katowic mam ponad godzinę drogi i że dojazdy kosztowałyby mnie coś koło 3k miesięcznie. Liczy się ciekawa praca, a finanse z pewnością jakoś da się dograć.
Rozesłałam CV i zaczęło się.
W sumie odezwało się zaskakująco dużo firm. No ale papiery mam przecież dobre, że tak nieskromnie dodam ;) Z niektórymi rozmawiałam przez Skype, z innymi się spotykałam, a jeszcze inne wysyłały mnie na przedziwne testy psychologiczne celem poznania mojej prawdziwej natury, hłe hłe.
Tak czy siak, póki co nic z tego nie wyszło. Bo gdyż:
- ma pani za wysokie kwalifikacje i po kilku miesiącach nam pani ucieknie
- ma pani zbyt duże doświadczenie w zarządzaniu dużymi zespołami ludzkimi, nie możemy pani zaoferować nikogo do pomocy, to jest jednoosobowy dział, więc po kilku miesiącach nam pani ucieknie
- nie możemy pani zaproponować niczego ciekawszego, od tego, co pani do tej pory robiła - nie ta skala, nie te budżety, nie tacy ludzie, więc nam pani po kilku miesiącach ucieknie
- mieszka pani za daleko, 1,5h w jedną stronę przy małym dziecku nie jest do zrobienia, więc po kilku miesiącach nam pani ucieknie

I tak dalej.
Ale to są wszystko argumenty z tak zwanej dupy. Gdyż o dupie można, a o pieniądzach nie wypada.
Oni wszyscy, ci moi niedoszli pracodawcy, wiedzieli, że nie mogą mi dać tyle, ile zarabiałam w Warszawie. Ja też to wiedziałam. Ale oni wiedzieli lepiej. I nawet jak o pieniądzach nie rozmawialiśmy, to przez pieniądze rozmawiać przestawaliśmy.

Trochę mnie olśniło, gdy zaaplikowałam na stanowisko managera w lokalnej firmie produkcyjnej. Przy składaniu papierów była ankieta, a w ankiecie pytanie - ileż to ah ileż drogi kandydacie chcesz zarabiać? I widełki co tysiąc od 1 do 7+. Oczywiście zaznaczyłam 7+ (no trudno), na co w HRach zareagowali najpewniej tarzaniem się po pożółkłej wykładzinie, gdyż jak doniosła mi później znajoma, manager w tej firmie zarabia 3-4k i tylko z trzeźwymi kandydatami, którzy nie przekroczyli tego limitu w ankiecie prowadzone były rozmowy...

I z każdą jedną rozmową byłam mądrzejsza. Chociaż nigdy nie oczekiwałam warszawskich pieniędzy.
I z każdą jedną rozmową goręcej zapewniałam, że zdaję sobie sprawę z finansowych realiów tego regionu. Chociaż za cholerę aż do dzisiaj sobie nie zdawałam...

Bo dzisiaj poszłam na rozmowę.
I usłyszałam słynne i wyczekiwane: no to ile pani jolu.
Jakbym duszą handlowała, albo cnotą przynajmniej.
 - Ile by pani chciała zarabiać? - Pyta się mnie pan prezes, właściciel.

A ja szybko, w głowie, po cichutku, nie zdradzając się miną, myślę, że no ile, ile... To, co miałam ostatnio + 10%, bo przecież zawodowo się rozwijam, a nie uwsteczniam, więc niby dlaczego miałabym zacząć zarabiać mniej...
Ale że biorę poprawkę na region, w którym przyszło mi żyć, to myślę, że gdybym dostała połowę tego, co miałam, to w sumie mogłoby być. Samotną matką nie jestem, gigantyczny kredyt na mieszkanie został spłacony przy okazji emigracji z Warszawy, więc dałabym radę.
Ale że patrzę na tę firmę, na tych szarych ludzi, na brak sushi barów w okolicy i zero oznak pana kanapki rano i że no kurcze, połowy tego co miałam, to nigdy tutaj nie dostanę, to mówię 1/3 moich ostatnich zarobków i jednocześnie ganię się w myślach, bo przecież nie tak się powinna rozwijać moja kariera...
Pan prezes robi wielkie oczy, niepolitycznie bardzo. Niepolitycznie też uśmiecha się pod wąsem i obracając sprawę w żart, oznajmia, że miałam chyba na myśli rynek warszawski podając tę kwotę. I twarz ma więcej taką sugerującą, że odklejona od rzeczywistości być muszę, bo gdyż, jak wyjaśnił i domyślać się nie musiałam, kwota którą podałam jest mniej więcej o połowę za wysoka.
Mrugam nerwowo i pewnie bym usiadła, gdybym już nie siedziała.
Rozglądam się za kamerami, oczekuję dalszych wybuchów śmiechu, obrócenia wszystkiego w żart. Ale nie. To było na poważnie. Zadziało się. Słowa stały się oznajmioną i objawioną prawdą prezesowską, nie ma żartów, a zajady ze śmiechu nie pękają.

Czyli że miałabym zarabiać 1/6 tego, co zarabiałam.
Weźcie sobie wasze pensje, podzielcie je przez 6 i wyobraźcie sobie, że od jutra macie taką kasę za swoją pracę. Sześć razy kurwamać mniej. Sześć.
Serio, zróbcie to... I naprawdę bez znaczenia jest kwota wyjściowa. Ktoś wam nagle proponuje, że za powierzoną wam pracę, zapłaci wam 6 razy mniej.
Jest to przedziwne uczucie. Pomieszanie frustracji z elementem rozrywkowym, niedowierzania, żalu i przeliczania na ile rzeczy, do których przywykłam (np. samochodu) by mi nie wystarczyło.

Podziękowałam, pożegnaliśmy się i wyszłam.
Wyszłam bez słów odpowiednich by to skomentować. Bo coś jest z tym światem nie halo. Albo z tym warszawskim, albo z tym śląsko-małomiastowym. Chleb z grubsza kosztuje wszędzie tyle samo. Litr mleka, benzyny, mineralki. Samochody są tak samo drogie w stolycy, jak i w Katowicach. A wódka nie pomaga na problemy finansowe zarówno tutaj, jak i tam, a mimo to miałam silną ochotę się napić. Bo uzmysłowiłam sobie... nie, inaczej - odczułam na własnej skórze, jak przedziwnie niesprawiedliwie rozdawane są karty w życiu.

Warszawiacy. Wiem, że maciek kredyty, jako i ja miałam. Wiem, że przepłacacie za dobry chleb, jako i ja przepłacałam. Wiem, że narzekacie na korki i wyzysk w korporacjach, jako i ja narzekałam. Ale podzielcie swoją pensję na 6 i za tę 1/6 spróbujcie przeżyć. Nawet nie wliczając w to życie raty za mieszkanie...


I tak, wiem. Zarabiałam w Wawie wyjątkowo dobrze, nie wszyscy tak mają i nie wszyscy musieliby dzielić przez 6, albo nawet przez 2. Ale też prezesem banku nie byłam, ani w zarządzie wielkich spółek nie siedziałam, są zatem tacy, mnóstwo ich się po wielkich miastach pałęta, którzy zarabiają wielokrotność tego, co ja. I dobrze im tak :)
Ja byłam przeciętną, warszawską korpopłotką, która zarabiała bardzo przyzwoite pieniądze i się do tego przyzwyczaiła... Średnia przeciętnej ;)
Ale średnia średniej nie równa...

Myślę, że dzisiejszy dzień przekonał mnie wreszcie, że nie ma wyjścia. Muszę zacząć coś swojego, bo jak mam pracować za (pół)darmo, to w zasadzie dlaczego nie na własny rachunek? ;-)

Ah. I tak mi się przypomniało... Kiedyś, dawno, w poprzednim życiu, zarabiałam na blogu więcej niż to, co mi dzisiaj zaproponowano.
Śmiech przez zły, słowo daję... :-/

20 komentarzy:

  1. o lala ale kubel zimnej wody czy tam innej botwiny...
    ro

    OdpowiedzUsuń
  2. Jola ja nie wiem jakie Ty stawki oferowałaś, ale śląsk jest drugim pod względem wysokości płac regionem w Polsce. Ty dziękuj niebiosom, że Cię nie zesłały na wschodnie regiony kraju bo byś musiała pracować za 1/16;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, śląsk jako KTW i WRO pewnie tak. Ale reszta miasteczek jakby nie ;-)
      To tak jak na mazowszu WAW zawyża średnią

      Usuń
    2. Że się wtrącę, bom ze Śląska: tu średnią windują dodatkowo wysokie zarobki prezesów spółek górniczych.

      ha_lucynka

      Usuń
  3. Pracuję w Warszawie, studia wyższe niezłe, studia doktoranckie ukończone, bez pracy, bo mi brakuje czasu i weny, ale jednak, dwa języki obce, masa szkoleń, jestem dobra w tym, co robię i wstydzę się mówić, ile zarabiam, bo poniżej średniej. Dorosłość jest do bani ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jolinda, taka luźna myśl, Wawa to miejsce siedzib dużych firm. "Centrale" korpo wydają się rządzić innymi prawami niż reszta PL. Durne i niesprawiedliwe. Ja tam Ciebie widzę jako samozatrudnioną :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem samozatrudniona od kilku lat. To sie szumnie nazywa 'kontrakt menadzerski', ale w praktyce to po prostu wlasna dzialalnosc gosp ;-)

      Usuń
  5. smutne. naprawde...bo w sumie cena chleb jest taka sama...

    OdpowiedzUsuń
  6. "(...) o dupie można, a o pieniądzach nie wypada."

    Złota myśl.

    Tu jest sęk pogrzebany ;)

    Jakby pracodawcy w ofercie podawali przedział, w jakim mieści się oferowane wynagrodzenie, oszczędziliby sobie głupich uśmiechów, a Tobie czasu i benzyny. Ale jakoś tak jest, że w większości firm prędzej zapytają Cię o plany rozrodcze niż o to, ile chciałabyś zarabiać.

    Rzekłam.

    ha_lucynka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie... Ta nasza cholerna tajność zarobków. Ona chyba wynika z chorobliwej zazdrości rodakow, bo innego wytlumaczenia nie znajduje... :-/

      Usuń
  7. Tajność zarobków nie jest wymysłem polskim, niestety.

    Ale widzisz, masz pomysł na własną działalność, a ja nie mam!!! Do pracy iść nie chcę za nic w świecie, na samą myśl o przełożonych, koleżankach lizuskach itp. rzygam. Mogłabym coś na własny rachunek, i wcale dużych wymagań nie mam, bo i 2 tys miesięcznie by mnie ucieszyło, ale... nie mam pomysłu :( A czas ucieka, kurcze.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dokładnie tak jest niestety
    Mieszkam na śląsku, od kilkunastu lat ciągły rozwój i inwestycja w siebie, jednocześnie praca w rodzinnej firmie. Kiedy przychodzi lekkie załamanie zaczynam szukać pracy u innych, ale cóż ostatnie zatrudnienie dało mi w kość jak trzeba i mam nadzieje ze nie będę musiała już nigdy szukac.
    p.s
    Jeśli wymyślisz cos ciekawego daj znac chętnie powspolpracuje w fajnym zespole:) bo bywa że mam ochote cos dodatkowo porobić:)
    malarka

    OdpowiedzUsuń
  9. Zapraszamy na Mazury!
    Tu: recepcjonistka w hotelu 3*, znająca 3 języki - 1400 na rękę plus premia uznaniowa od szefa.
    Masażysta w hotelu - jak wyżej.
    Pracownik budowlany - jak wyżej.
    A premia uznaniowa - no cóż, dużo zależy od humoru, dnia, pory roku, fazy księżyca...
    Ja, dyrektor szkoły (podstawówka i gimnazjum na wsi), bez sekretarki, z wieloma absurdalnymi obowiązkami typu: pojedź do miasta, kup spłuczkę/klamkę/zamek, bo się zepsuł i trzeba wymienić, mam 2,5 tys. I nie narzekam, bo - patrząc na sąsiadów - dysponuję majątkiem. No i lubię wieś i szkołę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to jest niezwykłe, naprawdę. Tutaj większość ludzi tak zarabia i mam tego świadomość. A jednak domy są zadbane, samochody nowe, a w sklepach pełno ludzi... Nie mam pojęcia jak to się robi, ale najwidoczniej da się dobrze żyć i za takie pieniądze.

      Usuń
    2. Jolindo, znów się wtrącę, bom lokaleska ;). Jak trzeba szybko zdobyć kasę na samochód/remont domu/wyprawkę dla dziecka, to się wyjeżdża na trochę do Niemiec czy Holandii popracować i po sprawie. Zarobki są niezłe, jak na polskie warunki, bo miejscowi z racji posiadania niemieckojęzycznych dziadków szprechają od małego, a wykwalifikowany rzemieślnik za Odrą zarabia więcej niż przyzwoicie. Lokalną tradycją jest wyjazd do Germanii na wakacje po ukończeniu 18 lat i zarobienie na pierwszego Golfa ;P

      Mnóstwo osób pracuje też w trybie dwa tygodnie za granicą - dwa tygodnie w domu. Kasa jest i jest czas zadbać o dom i ogród.

      ha_lucynka

      Usuń
    3. No tak. Tego warszawiacy nie znają...

      Usuń
  10. Jolindo, zawsze cie lubilam, a teraz cie polubilam jeszcze bardziej, bo z panci w szpilensach i torebiszczu przemienilas sie w czlowieka:)

    OdpowiedzUsuń
  11. bardzo mnie cieszą tacy ludzie jak ty... mi, z 1/6 mojej pensji na czynsz by nie wystarczyło...

    OdpowiedzUsuń