piątek, 5 września 2014

W podróży

Jedziemy na wakacje. Zaplanowane, dawno zabukowane, wyczekane.
Południe Francji, zgodnie z holenderskim zwyczajem. Polski kierunek wakacyjny - Chorwacje - zaliczyliśmy wcześniej, a szanse na spolszczenie lub sholendrzenie potomka muszą być równe ;-)

Jedziemy.

Planowaniem podróży zajął się Holender, ja się zajęłam pakowaniem. 

I doprawdy nie wiem jak to sie stało, ale zabraliśmy 23 pary butów. Na 2.5 tygodnia. Na troje. A Brunon dopiero zaczyna sam chodzić...
Z pewnością powinniśmy się leczyć, ale terapia będzie droższa niż kolejnych kilka par... ;-)

Cudem jakoś upchnęliśmy te 16 walizek i toreb w samochodzie i chyba będziemy musieli coś sprzedać, wyrzucić, albo wysłać do domu pocztą, bo przecież zakupy we Francji są obowiązkowe. I nawet jeśli nie kolejne buty, czy ubrania, to przecież kilka kartonów wina i szampana musi z nami wrócić!

Jedziemy i jedziemy, korki, rozkopy, wykopy, prace archeologiczne, pastowanie asfaltu, wszystko jedno. Jedziemy, chociaż głównie stoimy.
Czesi mają zdecydowanie za dużo kasy na drogi, bo naprawiają na raz wszystko co mają... Totalna masakra.
A jak tak stoimy, to przecież z nudy człowiek zacznie nawet i rozmawiać. Chociaż jak wiadomo rozmowy są mocno przereklamowane...

- Fajnie! - mówię, chociaż wcale fajnie mi nie jest z plaskatą dupą od siedzenia przez tyle godzin - Brunosław zaliczy kolejny kraj, a przecież ma dopiero rok!
- No, fajnie, fajnie, superfajnie extra cool - powiedział jak zwykle zbyt optymistyczny Holender.
- Ja w sumie też się cieszę, zwiedziłam prawie całą Europę, ale w Szwajcarii chyba nigdy nie byłam.
- Hmm...
- A Ty byłeś kiedyś w Szwajcarii?
- Hmm... Chyba tylko przejazdem.
- No to bosko, pierwszy raz dla wszystkich!
- No super, super, koniecznie musimy to zrobić! Może wiosną?
- Jaką wiosną, jesień prawie mamy.
- Wcześniej chyba nie damy rady, co?

I tak sobie rozmawiamy jak głuchy ze ślepym i do tego głodnym. I za cholerę się dogadać nie możemy i oboje podejrzewamy u siebie nawzajem początki choroby psychicznej...

Bo pomimo wspólnej podróży, planowaliśmy spać w różnych miastach i krajach...

Genua vs. Genewa :-)

Ja byłam przekonana, że kolejną noc spędzamy w Genewie. Nawet na kawę nas umówiłam ze znajomą, zwiedzanie miasta szybkie przygotowałam.
Wszystko fajnie, tyle że Holender hotel w Genui zarezerwował. W słonecznej Italii, bo Szwajcarii nawet w planach nie było...

I po polsku pomiędzy Genewą i Genuą jest znacznie więcej różnicy niż w pongliszu z domieszką holenderskiego...

2 komentarze:

  1. Czytajac caly czas myslalam -no przeciez Genua to w Belgii- majac na mysli Gandawe :) Boze, co sie z nami dzieje?

    OdpowiedzUsuń