wszystkie przykre rzeczy, te naprawdę złe, spotkały mnie jesienią.
śmierć bliskich, upadek ważnych związków, rozwalenie auta, strata pracy, itd.
wszystko co złe, czeka na jesień, żeby przypieprzyć między oczy zmoczone zacinającą mżawką i zmęczone wypatrywaniem słońca we mgle.
bo tak. bo fakap wiosną, czy latem, mógłby może być olany, prześmiany, zajedzony arbuzem i popity szampanem. jesienią za to na bank trafi w środek serca i centralnie pod berecik, żeby mózg przeorać.
a więc - ta jesień też jest jakby więcej fatalna.
rok temu pewnie też nie byłoby najlepiej, gdybym była w stanie chociażby powiedzieć, jak się nazywam i jaki numer buta noszę. bo gdyż po urodzeniu dziecka, człowiek przestaje być człowiek, a staje się więcej wyspecjalizowaną maszyną do obsługi bachorzęcia. zero miejsca na własne odczucia...
ale rok później, rok po urodzeniu dziecka, matka ma akurat tyle czasu dla siebie, żeby do niej dotarło - WTF, co się do cholery dzieje z moim życiem i dlaczego to nie przypomina Dynastii, ani nawet Mody na sukces, a bardziej jednak Klan i to z domieszką Buki.
dopadła mnie depresja związana ze zmianą wszystkiego, począwszy od rodzaju obuwia, które noszę, po język, jakiego używam... zmieniło się moje życie zawodowe z nadaktywności (biorąc pod uwagę mój wiek i płeć) na absolutne zero. zmieniło się moje życie towarzyskie z przenadmiaru możliwości życia "gwiazdy" w stolycy, po zerową ilość wyjść na browar z lokalnymi przyjaciółmi.
nie widuję rodziny, przyjaciół, sushi, ludzi z którymi chciałabym porozmawiać, korków, przecen, bonusu rocznego na koncie, zaproszeń od warszawskich headhunterów, propozycji współpracy biznesowej w skrzynce pocztowej i talonów na masaże gorącą czekoladą, kamieniami, czy odchodami rzadkiego gatunku lisów z ameryki południowej...
za to płacę za gaz więcej niż za kredyt za zajefajne mieszkanie w stolicy, lisy przekopują mi trawnik w poszukiwaniu larw, czy kurwa skarbów oraz kret pomimo lania mu hektolitrów wywaru z lawendy, czosnku i innych zabiegów POWRÓCIŁ jebaniec.
jestem prawie pewna, że jesienią, pytanie tylko którego roku, zwinę żagiel... jesień naprawdę nie jest moją porą roku. mimo grzybów, kolorowych liści i świeżego powietrza pachnącego mrozem.
jesienią dostaję w twarz, żołądek i serce. w zasadzie co roku... :(
jest mi trudno, jest mi źle, gdzie jest mój kokon?!?
i pewnie by mi się nie ulało, gdyż mocno pilnuję bilansu płynów w jolce ostatnio.
ale dziecię moje ząbkuje.
ząbkuje tak, jakby kurwa miało za ojca wilkołaka.
albo było półrekinem, a nie półholendrem.
nie śpi, nie je, sra na zielono.
z paszczy jedzie mu jak z "murzyńskiej chaty" (bez obrazy), a pulpit i wszystko dookoła siebie ma zawsze obleśniacko mokre od śliny.
z mojego nieżycia zrobiło się ćwierćnieżycie.
nie miałam specjalnie czasu na zabiegi pielęgnacyjno-kosmetyczne w łazience, bo wiadomo - małe dziecko.
teraz nie mam czasu na umycie zębów i nalanie sobie wódki i przynajmniej zmieszaniu jej z sokiem :(
ratunku...
byle do wiosny?
byle do miasta?
byle do innego życia?
ten wpis powstawał trzy dni. stop. ratujcie. stop. przyślijcie wódkę. stop.
Depresja... Ulżyło mi..
OdpowiedzUsuńJuż myślałam, że zabiłaś kolejnego blogusa..
Buk istnieje :)
Z tą depresją to mam podobnie. Nienawidzę jesieni. Nienawidzę tych kurczących się dni. Przespałabym i tyle.. Całą jesień i zimę..
Normalnie mam ochotę Cię przytulić.
Usiądę.
I poczekam aż mi przejdzie.
:-P i Tobie też kij w oko. o! ;)
UsuńA wiesz ze ostatnio o tobie myslalam? Ze jak ty sobie tam radzisz emocjonalnie na wsi? Czy jestes tam szczęśliwa...
OdpowiedzUsuńNawet przez chwile myslalam ze sie do ciebie wprosze zeby posłuchać ciszy i patrzeć na jelonki:)))
To wszytsko nie jest takie proste i łatwe jakbyśmy chciały... Trzymaj sie:)
PRZYJEŻDŻAJ! :) gdyż sobie nie radzę i gdyż potrzeba mi ludzi, więc jak masz czas i możliwości, to zapraszam pociągiem do Ostravy, bo to najbliższy dworzec :)
UsuńJolinda Ty chyba potrzebujesz wyjsc do ludzi....czy masz jakiekolwiek szanse na towarzystwo? Jakies wyjscie? Gdziekolwiek? U mnie trawnik przekopuja borsuki (mieszkam przy lesie) - to jest dopiero fun!
OdpowiedzUsuńNulki
tak, muszę wyjść do ludzi. nie, nie mam jak :(
Usuńpojechałam do wawy, ale to jest zastrzyk na chwilę... muszę coś innego wykombinować. tutaj, lokalnie.
A moze zaloz kolo gospodyn (m)iejskich? Zeby sie spotkac, poplotkowac, napic wina, miec pretekst to tego zeby sie ubrac, uczesac I wyjsc do ludzi? Sama przyjechalabym z winem ale mam troche daleko. Jezeli bedziesz kiedys w Londynie lub okolicach to zapraszam na kawe :) Mamy w domu remont ale kawa I krzeselko sie znajdzie (opcjonalnie: kieliszek wina).
UsuńSciskam!
Nulki
mysle, ze powinnas sobie zaaplikowac regularne wycieczki do warszawy. no i myslec, ze to tylko przystanek i ze moze kiedys za nim ... zatesknisz?
OdpowiedzUsuńlylowa
wycieczka do wawy pomaga. na chwilę. ale też uzmysławia ilu rzeczy mi brakuje... :(
Usuńi tak, to jest tylko przystanek. ale jak nie widać drugiego brzegu, to jest więcej słabo ;)
Ja jestem nienormalna, bo mi jest źle tylko i wyłącznie z powodu braku kasy. Nic więcej nie jest w stanie sprawić, żebym nie lubiła jesieni, zimy, wiosny, czy lata. Jak mam kasę, jest mi cudnie zawsze i wszędzie. Ty masz pieniądze. Więc nie rozumiem. I nawet nie chcę rozumieć ;)
OdpowiedzUsuńTwoja nieobecność tu czy tam zaczęła mnie zastanawiać parę dni temu, wolałam jednak założyć że jest odwrotnie niż jest.
OdpowiedzUsuńNie wiem jak Ci pomóc, a dobre rady to w dupę kreta.
Są możliwe jakieś inne scenariusze?
tak - przeniesienie stolycy na śląsk ;)
Usuńalbo wyprowadzka do najbliższego dużego miasta... i życie na odległość :(
Jeśli będziesz już w krańcowej desperacji, pisz, zrobię ci paczkę sushi i wyślę DHL-em, razem z butami z fun in design! A potem przyjadę do Ostravy pokoczować na dworcu w stanie bankructwa i na dodatek w ciszy.
OdpowiedzUsuńLufa! Dzola! Bedzie dobrze, bo juz przeciez kurwa gorzej byc nie moze, obiecuje...
OdpowiedzUsuńA nie mozesz jakis planow w Ostravie porobic? Na couchsurfingu pokazuja jakis ludzi, moze znajdziesz jakis znajomych
OdpowiedzUsuń