Coś takiego, jak "kuchnia holenderska" moim zdaniem nie istnieje. Myślę o odpowiedniku kuni francuskiej, włoskiej, czy tajskiej.
Holendrzy nie mają swojego stylu gotowania.
Zanim zgłębiłam temat poprzez obcowanie z Holendrem na niderlandzkiej ziemi, wyobrażałam sobie, że oni na okrągło żrą rybska i popijają je niezliczonymi gatunkami wyśmienitego piwa.
Otóż nie.
Gotują naprawdę płasko i nudno. Z półproduktów, albo po prostu podgrzewają gotowe sosy, otwierają pojemniki z sałatkami, a na imprezy zamawiają catering.
Domowy obiad to rozgotowane na papki warzywa plus kawał mięsa przygotowany w hipermarkecie. Czasami jakaś gotowa sałatka rybno-morska. Piwo najchętniej belgijskie, a w ogóle to liczy się tylko wino. Francuskie.
Owszem, zajadają się frytami z majonezem i czymś, co jest jakby hod-dogiem, czyli najgorszym zmielonym mięsem usmażonym na głębokim oleju. W panierce. Panierka ważna rzecz. Podanym w bułce i frytkami.
Są jeszcze krokiety. Ale nie takie nasze krokiety - z trzech rodzajów mięsa, zawijane w domowe naleśniczki. Nie. Krokiety są nadziewane, hmmm..., takim jakby musem z mięsa. Przy czym w strukturze i w smaku jest to podobne całkiem do niczego i mniej więcej tak smakuje. Ale jest w panierce. I smażone na głębokim tłuszczu. Więc mniam. Holenderskie mniam, bo mnie na ten przykład wykręca...
Jedyne krokiety, które mi tam smakowały zawierały w środku homara i zdecydowanie nie można było ich nazwać przekąską, ani śmieciowym, tanim żarciem ;)
Kilka razy prosiłam Holendra, żeby mnie zabrał do typowej holenderskiej knajpy. Teraz już jestem mądrzejsza, ale zanim doszłam do tego etapu, byliśmy w restauracji chińskiej (no co, to typowe miejsce na niedzielny obiad w Holandii!), indonezyjskiej (ej, to stamtąd przywoziliśmy niewolników i najlepsze przyprawy, to jest nasze dziedzictwo!), w kanapkowni i kilku snack barach, gdzie serwowano fryty i smażone mięso w różnych kształtach, ale tym samym gumowo-chrupiącym smaku.
Raz jeden był z siebie niezwykle dumny, gdyż wpadł na pomysł, że zabierze mnie tam, gdzie Holendrzy od małego przychodzą całymi rodzinami, wszystkim smakuje i generalnie tak, to jest TYPOWE holenderskie jedzenie.
NALEŚNIKARNIA.
No ale spoko, przecież naleśnik przyjmie wszystko, może poznam jakieś wyjątkowe smaki tej ziemi.
Otóż nie.
Naleśniki były ze wszystkim, ale menu w zasadzie przypominało menu pizzerii, plus kilka słodkich pozycji. Oczywista oczywistość.
Same naleśniki są jednak inne od naszych. Takie jakby bardziej puchate i sztywne.
Matka Holendra, również zakochana w naleśnikach, jak każdy obywatel tego kraju, je wytrawne naleśniki przegryzając do nich imbir. Nie ogarniam, ale podobnież nie jest odosobniona w swoim upodobaniu :)
I któregoś razu, jako poszukiwaczka prawdziwych smaków niderlandzkich, dostałam paczkę żywieniową. Były w niej różne różności - makaron z serem i mini pizze oraz puszka coli i sos pomidorowy. Oraz kilkanaście paczek przesłodkości (Holendrzy mają słodycze duuużo słodsze niż nasze, co odkryte zostało przede mną niedawno, gdyż sama za słodyczami nie przepadam i raczej nie próbowałam). W paczce było też pudełko z napisem NALEŚNIKI.
I dzisiaj nastał ten dzień, że naszła mnie ochota na naleśniki. Ok, spróbujemy tych holenderskich.
Instrukcja polegała na tym, że trzeba zawartość torebki rozmieszać z mlekiem i jajkami i doprawić do smaku solą i cukrem.
Natomiast holendrzy zawarli to w 40 zdaniach, a google translate mi się zapalił pod palcami ;)
Jak dodałam jajka, mleko, sól i cukier, to się głęboko zastanowiłam nad genialną myślą marketingową producenta. Przecież oto sprzedał komuś czystą mąkę w ładnym opakowaniu głoszącym NALEŚNIKI... Ceny nie ma, ale obstawiałabym minimum z 5 eurasków. No dobra, może i była tam szczypta proszku do pieczenia, bo rzeczywiście wyszły ciut bardziej puchate od naszych, ale kuuuurcze, naprawdę?!? Złoty interes :)
W Polsce by chyba nie siadło, co? Świadomość kulinarną mamy chyba wyższą niż oni. Naleśników z pudełka (jeszcze) nie jadamy.
Tylko dlaczego, jako naród, jesteśmy dużo bardziej otyli, schorowani i wkurzeni..? Hmmm...
Naleśników z proszku może nie mamy, ale przecież Knorr produkuje placki ziemniaczane tego rodzaju :P Nie wiem, co jest w składzie, chce mi się płakać na samą myśl o istnieniu tego wynalazku.
OdpowiedzUsuńNiestety, Polacy wcale nie jedzą tak wzorowo. Wprawdzie większość moich znajomych odżywia się świadomie i zdrowo, to jednak wiele razy słyszałam gdzieś na ulicy czy w sklepie, jak ludzie się zachwycają parówkami duszonymi w sosie ze słoika albo uważają, że nie warto samemu robić gołąbków, skoro można kupić gotowe w konserwie (serio? to nawet z wyglądu nie przypomina gołąbka...).
Moja babcia z kolei zużywa sto razy więcej soli i oleju niż ja. A potem się dziwi, że ona i dziadek muszą ciągle jeździć do lekarzy... Podobnie jest z cukrem. Ponoć cukier wzmaga nadkwaśność żołądka. Ale moja babcia twierdzi, że musi nasypać więcej cukru do ciasta/herbaty z cytryną/dżemu, bo inaczej jest dla niej za kwaśne i źle wpływa na żołądek. Jak kiedyś zrobiłam ciasto czekoladowe z galaretką z czarnej porzeczki, to się prawie obraziła, bo według niej w ogóle nie było słodkie...
Podobnie gotują rodzice mojego niemęża. Są trochę bardziej reformowalni, niż moi dziadkowie, ale i tak uważają, że mięso musi być podstawą każdego posiłku. Najlepiej smażone. I słone.
Jak zaczynałam naukę gotowania, to też zdarzało mi się kupować gotowe sosy i dania. Teraz na szczęście mamy większą świadomość kulinarno-produktową. I zdrowe gotowanie jest o wiele tańsze, niż kupowanie badziewia i napychanie nim brzucha (i zapychanie nim żył i tętnic).
Holendrzy to chyba na rowerach wszędzie jeżdżą, to mają ruch, a Polacy? Dupa w samochód nawet do pobliskiego marketu (rozumiem - zakupy na cały tydzień, ale żeby tylko po chleb?).
Także teges.. może i nie jemy papki mięsnej w panierce smażonej w głębokim oleju ani frytek z majonezem (choć są całkiem niezłe, ale to tak na marginesie), ale zdecydowana większość pije słodzone napoje gazowane, napoje piwne z niskiej półki jakościowej, zbyt słodkie, zbyt tłuste i zbyt słone potrawy. I mamy za mało ruchu.
I dlatego jesteśmy schorowani i otyli.
Ale wkurzeni to jesteśmy zdecydowanie z innych powodów...
Pozdrawiam,
Ewa
Ha, też widziałam te placki ziemniaczane i też mnie ścięło. A potem sobie przypomniałam, jak bardzo nie lubię trzeć ziemniaków i że gdyby nie maszyna, to bym chyba nigdy placków nie robiła ;)
UsuńReszta się zgadza... :-/
No, no, dokładnie. Chciałam napisać cały elaborat ale Ewa w zasadzie powiedziała już wszystko. Mit, że Polacy się dobrze odżywiają jest właśnie tym - mitem. Podobnie jak ta legendarna jakość polskiego jedzenia. Fakt, można dostać dobre żarcie jak się człowiek postara i ma kasę, ale przy założeniu powyższego dobre żarcie można dostać w każdym europejskim kraju. Jemy potwornie tłusto, za słono, za za za. Podczas ostatniej wizyty w P Warszawie biegałam jak nienormalna po wilanowskich supermarketach próbując kupić kmin rzymski. Nie dostałam. Za to z trudem ogarniałam ilość fixów, gotowców, proszków i innych pierdalasów w kolorowych opakowaniach. I wszystko z syropem glukozowo fruktozowym, albo słone jak piorun albo tłuste jak... Polskie dzieci tyją (wg statystyk) najszybciej w Europie. I to już widać gołym okiem. Znikąd to się nie bierze.
OdpowiedzUsuńA teraz Holandia, bo jak wiesz byłam i obserwowałam pilnie. Fakt, że byłam w innej części, ale... nie było tak źle. Knajp od groma, japońskich, indonezyjskich, włoskich, do wyboru. Jadłam w tajskiej i bardzo pozytywne zaskoczenie. Jedzenie było dobre, dobrze przyprawione, ostre, całkiem spoko. Naleśnikarni nie widziałam. Super eko delikatesy z naprawdę dobrym gotowym żarciem. Genialne beach bary z całkiem przyzwoitym jedzeniem i piciem. Da się żyć. Może, nie wiem, jakoś źle trafiłaś? Albo ja jakoś wyjątkowo dobrze? Nie wiem, nie znam się na Niderlandach, ale co widziałam, to piszę, bo już dawno miałam. Niech się ktoś kompetentniejszy wypowie ;)
Holendrzy nie wydali mi się przesadnie szczupli (chociaż były wyjątki) ale matko boska, jacy oni są wielcy... wszerz i wzdłuż. Kiecka w rozmiarze S która sobie kupiłam mogłaby mi dobrze posłużyć też za namiot, gdyby nie to, że cienka. A umówmy się, niemieckie kobiety nie należą do najdrobniejszych na świecie, więc zasada kontrastu odpada :-D
To ja tyle.
Oj, ależ oczywiście, że w NL można zjeść dobrze i że są super knajpy oraz świetnie zaopatrzone sklepy! :)
UsuńTylko, że Ty byłaś w Hadze, a ja bywam w małym miasteczku na prowincji, gdzie jest tylko kilka knajp i żadnej nie nazwałabym restauracją ;)
Ale racja, pewnie trzeba porównywać gruszki z gruszkami. W Warszawie też się w knajpach i domach jada inaczej niż w Zgierzu, czy Raciborzu ;) No i knajpy są inne.
I fakt, oni się sporo ruszają i nie żrą (prócz frytek i majonezu) tak tłusto jak my. Soli też nie używają w zasadzie, tak jak i innych przypraw. Ale tutaj znowu mogę mieć po prostu pecha, może tylko ci "moi" holendrzy tak jadają... :-/
Też podejrzewałam, że to raczej kwestia Hagi - w końcu miasto dość międzynarodowe, trudno karmić wszystkich mielonym papierem toaletowym :) Z ciekawości wrzuciłam sobie hasło "dutch cusine" w googla. Grafika nie pozostawiła żadnych wątpliwości. Nawet majonez był w panierce, wszystko gustownie ozdobione papierowymi flagami (też jadalne?)Ale te wafelki zlepione syropem są dobre... :-D
UsuńTak, wafelki są pyszne. Wiesz, że to się na gorącej herbacie stawia, żeby się karmel rozpuścił? W PL też dostępne, chyba Jutrzenka dostarcza.
UsuńNo Haga to wiadomo, miasto wielkie, obywatele wymagający. W najbliższym większym mieście obok miasteczka mojego Holendra, też są super knajpy. A owoce morza to aż kwiczą, żeby się nimi nacierać ;) Tyle, że jedzenie w knajpach, dobrych knajpach, jest drogie. To nie Italia, czy Hiszpania, że zawsze się je poza domem. Ryb mają masę i pewnie nawet bardzo je lubią, ale są też bardzo drogie, więc nie jedzą ich na co dzień.
Jestem prawie pewna, że większość Holendrów jada w domu dość obrzydliwie ;) Ale możliwie, że jestem w mylnym błędzie...
A jakie tam wielkie, pół miliona ludzi. Chociaż może jak na tamtejsze warunki to gigant :)
UsuńWiesz, ja myślę, że większość ludzi jada paskudnie. Może poza południem Europy. Brak czasu, chęci albo umiejętności, wszędzie syfne gotowce i take away. Zależy jakie kto ma priorytety, ale sama wiem ile mnie kosztuje ugotowanie czegoś po 12 godzinach pracy. A dobrze wiesz jakie to dla mnie ważne.
Najwiekszy Ansterdam ma 800k, wiec teges ;-)
UsuńNo to prawda, sensowne jedzenie wymaga duzego zaangazowania i czesto kasy... :-/
A to już zależy, co rozumieć, poprzez sensowne jedzenie.
UsuńZ rybami (o innych morskich frykasach nie wspominając) jest u nas ciężko, bo są drogie. Myślę, że gdyby były to produkty tańsze, to więcej ludzi by je jadło. Może nad Bałtykiem jest o to łatwiej, jak się wie, gdzie pójść, ale na Podlasiu już słabo :) a na Śląsku może i jeszcze gorzej ;)
Zdrowe jedzenie to jednak nie tylko mięcho na okrągło, ale przecież kasze, orzechy, nasiona, dobre oleje tłoczone na zimno i nierafinowane, rośliny strączkowe, wszelkie surowe warzywa, a w mniejszej ilości również owoce oraz produkty pełnoziarniste - makarony, ryże, mąki. To nie są, naprawdę, drogie rzeczy, zwłaszcza latem, czyli w sezonie warzywnym.
Czasem fajnie jest zrobić coś innego, jakąś warzywną zapiekankę z kaszą jaglaną czy gołąbki z kaszą gryczaną i grzybami, ale można po prostu ugotować trochę kaszy, zrobić szybką surówkę, walnąć garść kiełków na wierzch, posypać pestkami dyni i skropić oliwą. Szybkie i pełnowartościowe. Jak komuś bardzo zależy, to w tym czasie, co gotuje się kasza, może też upiec kawałek piersi kurczaka albo zrobić stir fry ze schabu. Całość jest względnie tania.
Jeśli się stosujemy do norm żywnościowych, a nie zjadamy pół kilo mięcha i kilo ziemniorów za jednym posiedzeniem, to zdrowe żywienie nie jest drogie. Jeśli nie będziemy zużywać litra oleju tygodniowo, to zostanie w kieszeni kasa na mąkę orkiszową. Jeśli przestaniemy kupować gotowe wędliny ze zmielonych zwierząt, do dojdzie nam kolejna kaska, np. na dobry olej. Spiżarka powoli się zapełnia, a my gotujemy coraz zdrowiej i smaczniej. I taniej.
Pzdr,
Ewa
U moich córek były dwie Holenderki na wymianie - jadły w zasadzie tylko Nutellę i szczupłe nie były:) Ale kompleksów nie miały...
OdpowiedzUsuńOni sa duzym narodem :-) najwyzszym na swiecie. Ale jakos otyli mi sie nie wydaja. Tak generalnie, bo wiadomo ze wszedzie sa szczuplaki i okraglaki ;-)
UsuńMoze naleśników w proszku nie mamy, ale popatrz sobie na ciasta w proszku, dressingi do sałatek, sosy do makaronu, i tony innych rzeczy w proszku. Taki sos do makaronu to tyle co podsmażyć czosnek i otworzyć puszkę pomidorów, ale niby wymieszanie proszku z woda to fajniejsze.
OdpowiedzUsuńDobre jedzenie i świadomość tego co się je to wlasnie Włosi, Hiszpanie, ci to i młodzi i starzy wiedza co dobre, sezonowe i kiepskiego jedzenia nie lubią, ale to taka kultura, nam kulturę jedzenia teraz kształtują duże marki. Ale z drugiej strony świadomość co się je tez rosńie z rozwojem społeczeństwa,
No to prawda. Sosy i zupy w proszku sa i ktos je kupuje. Ale ciagle sie ludze, ze to glownie studenci ;-)
UsuńTa, studenci ;) W tym dużym, wilanowskim supermarkecie, o którym pisałam wcześniej, 3/4 (nie przesadzam, serio) produktów stanowiły pakowane kolorowe gotowce, fixy, sosy, płateczki w cukrowym betonie i inne cuda w kolorowych dupełeczkach. Strasznie dużo studentów musi tam mieszkać :)
UsuńJeśli mówimy o tych okrągłych waflach z warstwą karmelu w środku, to w UK jest tego pełno, a w Walii są chyba nawet przysmakiem narodowym...
OdpowiedzUsuńHaha, typowe :-) jak cos jest bezsprzecznie dobre, to wszyscy chca byc ojcami, niewypaly sa sierotami ;-))
Usuńjak to dlaczego? Pomyśl - dałabyś radę utyć na ich żarciu? Nie mając innego wyjścia jadłabyś ale tylko tyle, żeby z głodu nie umrzeć...
OdpowiedzUsuńCos w tym jest :-)
UsuńAle gdyby to bylo moje miejsce i kuchnia, natychmiast zaczelabym gotowac i sie objadac ;-)
te wafle sa tez tu w Niemczech, ale nadziewane miodem:) Jak mam ochote na cos mega-slodkiego, to je kupuje, tak raz na rok;) Ale pamietam, ze moja holenderska przyjaciolka je przywodzila z domu i tak wlasnie na kubku herbaty serwowala, faktycznie byly bardziej karmelkowe w smaku:) Przywozila tez fantastyczne sery i to jest cos, co Helendrzy robia dobrze;)
OdpowiedzUsuńCo do nalesnikow, to tu sa takie w plastykowych buteleczkach, tylko na patelnie, sklad dluzszy od tablicy Mendelejewa;) Pracowalam przez jakis czas (wieki temu) w dziale marketingu Magii, w budynku Nestle, w FFM. O tego czasu obchodze te regaly szerokim lukiem, a nuz to promieniuje nawet przez papierek? (sloich, plastykowy kubeczek, czy w co tam jest zapakowane). Powiem tyle: zadna z osob tam pracujacych tego nie jadla;)
Z regionalnej (mojej;) kuchni niemieckiej moge polecic Grie Soß (Grüne Soße), czyli cos w rodzaju naszego chlodnika, tez je sie z ziemniakami i jajkie, tyle, ze zielone a nie czerwone, szparagi oczywiscie, tu to jest KULT, no i Handkäs mit Musik. ser, jak ser, ale ta muzyka po zjedzeniu! (podaje sie to z olejem i cebulka, duuuuzo surowej cebuli;)
Tessa
Hahaha Tessa od razu widać, gdzie mieszkasz :-D
OdpowiedzUsuńSzczegolnie, jak dodam, ze popijamy to Äppelwoi;)
OdpowiedzUsuńA Ty gdzie Lamaglama?
Weißwürste, Weizen & Breze ;-)
OdpowiedzUsuń