czwartek, 16 maja 2013

modowy downgrade


korzystając z ostatnich dni w warszawie, postanowiłam zrobić użytek z dostępu do sieciówek oferujących tanie ciuchy na jeden sezon.

moja warszawska garderoba była podzielona na dwa rodzaje ciuchów: szmatki do pracy, czyli ołówkowe spódnice i pasujące do nich bluzki, proste sukienki we wszystkich możliwych kolorach i marynarki (koniecznie z wywiniętymi mankietami, z podszewką w jakiś ciekawy wzór) oraz szmatki na większe wyjścia, czyli suknie bez pleców, boa z piór i kapelusze ;-)
plus kilkadziesiąt par szpilek rzecz jasna i kilka par balerin do biegania po domu lub osiedlowego sklepu. 

intuicja podpowiada mi, że w tych ciuchach nie będę się pokazywać zbyt często w moim nowym życiu. chociaż oczywiście mogę się mylić... 

a zatem szoping :-) prawda, jaki piękny tłusty plus całego zamieszania?

pojechałam kupić sobie szorty i jakieś buty sportowe, czyli coś co w moim życiu mieszczucha nie było mi w zasadzie potrzebne, a co jak mniemam stanie się moim wiosenno-letnim codziennym outfitem. do prac w ogrodzie i wycieczek do wiejskiego sklepu po piwo i chleb.

otóż. 
zaprawdę powiadam wam, nie jest łatwo kupić szorty i buty na płaskim... 
w kiecce i na szpilce nogi są dłuższe i smuklejsze, dupkens wydaje się być osadzony wyżej i jakby mniej zwałowaty, a pod dobrą sukienką da się ukryć naprawdę sporo fałdek.
szorty i płaszczaki są bezlitosne. w sklepowej przymierzalni widziałam w lustrze jedynie czerstwą wieśniaczkę, zamiast sielskiego widoku zaprzyjaźnionej z naturą kobity.
masakra.
blada, z rozmazanym po całym dniu makijażem, otłuszczona od spędzania połowy życia za biurkiem. naprawdę poczułam się jak ktoś, kto bardzo potrzebuje stylisty. tylko czy istnieją styliści, którzy pomogą zejść z poziomu szpilek i dopasowanych sukienek na rzecz szortów i bawełnianych t-shirtów? 
bo wiecie... naprawdę łatwo czuć się kobieco stojąc w dobrych butach na wysokim obcasie, w dopasowanej sukience, z modną torebunią w garści. 
ale jak poczuć się kobieco w szortach (w niebrudzącym się kolorze), koszulce która skoro ma oddychać to niestety nie umie już wyglądać i w butach, które sprawiają, że moje nogi wyglądają na dwadzieścia kilogramów cięższe? 

jak to możliwe, że to właśnie ludzie mieszkający na wsi mają zwykle więcej potomstwa niż mieszczuchy? czy nie wmawia się nam, że mężczyźni wolą wypielęgnowane lale w drogich szmatach od sportowo ubranych kobitek z czołem umazanym gliną?
nie wiem, może się jeszcze odnajdę w tej stylistyce, ale póki co moja seksulaność spada do zera, gdy mam za paznokciami czarnoziem, koszulkę oblepioną rzepami i pajęczyny we włosach.

hmm... ogrodnik!
może profesjonalista, który zajmie się ogrodem jest rozwiązaniem na moje bolączki. ja się będę mogła oddać mojej ulubionej aktywności fizycznej (leżeć i pachnieć), a ogród nie będzie wyglądał jak zapuszczone łąki za garażami, na których paliło się pierwsze papierosy, piło pierwsze piwo i nadmuchiwało żaby.
w to, że będzie przystojny, młody i o pięknym ciele nie wierzę, wystarczy mi, żeby dobrze kosił trawę i przycinał badyle, których nawet nazwać nie umiem.
tak. ogrodnik.

i właśnie dlatego wzięłam białe szorty, białe delikatne sandałki z cielęcej skóry i biały t-shirt w etniczny wzór, wszystko zgodnie z trendami tego sezonu. nie jest to może praktyczny zestaw do stawienia czoła kretowiskom i trawie, ale przecież nie mogę dać się pokonać wsi i to zanim jeszcze opuściłam miasto...

1 komentarz: