Gdy wreszcie udało mi się wywabić z kanciapy jakąś pielęgniarkę, usłyszałam, że pani doktor też człowiek i akurat jest chora, zastępstwa nie ma, żebym przyszła za tydzień i że szkoda, że nie zadzwoniłam przed wizytą.
Taaa...
Nie wiem, ale może faktycznie to jakiś obyczaj jest - dzwonić do lekarza przed wizytą i sprawdzać, czy nie jest przypadkiem chory... Nosz kurna!
W drodze do samochodu wdepnęłam w gówno, ale spoko nawet nie zauważyłam, gdyż idąc z nosidełkiem, walizką, torebką i dokumentami, patrzenie pod nogi ma niski priorytet...
Tydzień czasu minął, manewry związane z wizytą trzeba było powtórzyć. Tyle że szybciej, bo oczywiście zaspaliśmy.
Ha ha ha. Byłoby nawet śmiesznie, gdyby nie to, że jednak wcale.
Po dotarciu na miejsce nie miałam wątpliwości, że dzisiaj pani doktor przyjmuje. Szzzkurwa!!! Milion rodziców (tak, są tacy, którzy przychodzą parami), wózków, nosidełek, babć do pomocy, rozwrzeszczanego rodzeństwa, czapeczek, kombinezonów, smoczków, grzechotek, grających zabawek, piszczących butów i oczywiście matek trząchających swoje dzieci celem uspokojenia, gdyż zbiorowo darły ryja.
Moje normalnie spokojne dziecko jest bardzo empatyczne, więc natentychmiast zaczęło też również drzeć ryja ile fabryka dała. A dała dużo za dużo, bo drze się toto jakieś 327 razy głośniej niż przeciętny decybel.
Także już po kilku sekundach stałam się ulubienicą wszystkich. Ja i moje ryczące dziecko, gdyż ten ryk zagłuszał inne ryki. A nawet nie zdążyłam rozpiąć płaszcza!
Dwutygodniowa nieobecność pani doktor zaowocowała kumulacją dzieciaków i ich świt.
Myślę, że gdyby piekło się otworzyło w tamtym miejscu, to nikt by już nawet nie zwrócił uwagi...
Po godzinie czekania chciałam umrzeć. Po dwóch zaczęłam wykonywać nerwowe ruchy typu telefon do Medicover w Warszawie i obliczanie za ile godzin mogę tam dotrzeć oraz przeglądanie ofert nieruchomości na Księżycu, gdyż tam z pewnością nie byłoby żadnych dzieci. Bachorów. Drących ryja mutantów. Potomków samego szatana.
Jestem przekonana, że pielęgniarki w swojej kanciapie paliły dla rozluźnienia trawę, albo brały prozac. I ja je rozumiem. Tylko dlaczego się nie podzieliły?!?
Wróciłam do domu czując się jak po lobotomii. Jak po zdobyciu 8-tysięcznika. Jak po kilkunastoegzaminowej sesji na polibudzie. Jak po powrocie z piekła.
I wierzcie mi, ono nie jest wybrukowane dobrymi intencjami, tylko linoleum w zielone żabki.
Wróciłam i co? I nie mam w domu wódki. A wypiłabym szklankę bądź dwie. I to przed zdjęciem butów.
No trudno, otworzę szampana z tej okazji... Jest co celebrować - przeżyłam, ilość dzieci w domu się zgadza, a poziom decybeli wrócił do normy. Niesamowite jak drobne rzeczy potrafią cieszyć.
...i tylkonie wiemy najważniejszego...zaszczepiony? Czy za tydzień powtórka? ulach
OdpowiedzUsuńZaszczepiony! :-)
UsuńNo. Zycie bym rzekla:)
OdpowiedzUsuńTo pomyśl, że ja mam to szczęście codziennie. Plus wbiegające i wrzeszczące dzieci! Skelp medyczny w sąsiedztwie poradni dzieciecej :-) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMasakra! Przedszkolanki powinny dostawac ordery za kazdy dzien pracy ;-)
UsuńYhym, bosko, współczuję...
OdpowiedzUsuńAaaaaleeeeee... Wyobraź sobie sytuację opisaną powyżej, po czym pani radosnym głosem "Nie zaszczepimy dziś, bo nie mamy rotarixu. Bo wie pani, koniec roku, koniec budżetu, a to droga szczepionka. Nie robimy zapasów. Pani przyjdzie za 3 dni".
Wtedy już nie tylko cycki opadają. Cała opadasz.
Po 3 dniach powtórka z rozrywki.
Także tak.
Zabiłabym. Na początek wszystkich obecnych, a potem siebie.........
UsuńPomyśl, że mogło by gorzej: po bardzo zbliżonych przeżyciach wracasz do chałupy taszcząc potwora deko większego niż niemowlaczek, w domu brak wódki (i tak byś się nie pocieszyła bo znów jesteś w ciąży) a tu - ledwo rozbierzesz siebie i przebierzesz jego - z wrażenia zasikanego - do drzwi dobija się ksiądz po kolędzie...
OdpowiedzUsuńHa ha :-) do mnie przyszla pani listonosz. Z paczkami, wiec pozytywnie :-)
Usuń