środa, 5 lutego 2014

Dziecka socjalizowanie

Jestem tu na mojej śląskiej wsi sama. Sama z dzieckiem. Sama nie licząc zwierząt.
Ludzi spotykamy rzadko, czasami za oknem mignie sąsiad... I pewnie dla tych, którzy są zmęczeni miastem i marzą o ciszy i spokoju, to byłaby sytuacja idealna. No ale ja przyzwyczaiłam się do innych standardów. Przez lata w korporacjach moją rzeczywistością w pracy byli ludzie, spotkania, lanczyki, bieganie w biegaczce, telefony, maile, korki, wieczny pośpiech, siedemnaście srok za ogon.
No a teraz cisza. Cisza aż boli... Dziecko moje na pustelnika wyrośnie, na dziwaka, który boi się ludzi, bo gdyż zna tylko swoją nieogarniętą matkę, ojca i czaaaasami widuje dziadków, albo innych szaleńców, którzy zdecydowali się nas tutaj na zadupiu odwiedzić.

Gdy tylko dowiedziałam się o klubiku dla gówniarzy w domu kultury w okolicznym mieście, uznałam to za świetny pomysł. Decybel ma 5 miesięcy, ale powiedziano mi, że to nie kłopot.
Super.

No i dzisiaj był ten dzień. Dzień pierwszy socjalizacji mojego dziecięcia.
Zebrałam wszystkie zapasowe gacie, pieluchy, butelki, szmatki, chusteczki i co tam jeszcze w zasięgu wzroku znalazłam i zmieściło się do mojego wora podróżnego, który kiedyś był elegancką torebką XXL. Wrzuciłam to wszystko do samochodu, umalowałam nawet oko i byłam gotowa. Wyjechałam pół godziny wcześniej, bo przecież trzeba dojechać, znaleźć miejsce parkingowe, doczłapać się z nosidełkiem, itd.
Nooo... tyle, że tak to działa w dużych miastach
Dojechałam w całe 6 minut, bo przecież mimo kilku ładnych kilometrów, nie ma żadnych korków, ani świateł. Miejsc parkingowych też było od cholery, mimo że to samo centrum. Tutaj naprawdę żyje się inaczej...

No w każdym razie byłam mocno przed czasem. No może to i lepiej - Brunon się z miejscem i zabawkami miał czas oswoić. We względnej ciszy. Gdyż za chwil kilka bachorków było już multum. Pełzające, siedzące, skaczące, ganiające, jeżdżące, piszczące, śpiewające, ryczące, srające i rzygające. Ładne i brzydkie.
Taka wtrącka - nigdy mi się dzieci szczególnie nie podobały. I cóż - nadal większość jest dla mnie masakrycznie brzydka, nic się nie zmieniło po urodzeniu własnego, chociaż przez całe życie słyszałam, że na bank mi się zmieni. No jakoś nie. Co więcej, na początku moje własne dziecko też nie było dla mnie szczególnie ładne. Dopiero po jakimś czasie patrzenie na nie przestało boleć w oczy ;-)

Brunon zasiadł na kocu z innymi pełzakami i się socjalizował wyrywając dzieciakom zabawki (tak, rośnie mały buc), a ja patrzyłam. Wszystko ufajdolone śliną, matki zalane mlekiem. Podkrążone oczy, odrosty, pociążowy tłuszczyk. No i te laczki. W sensie kapcie domowe, albo skarpety... Całość dość okropna. Wszystkie tam (bo nie było ani jednego mężczyzny oczywiście) wyglądałyśmy jak urządzenia do obsługi dzieci. Ze swoimi wielkimi torbami wypchanymi absolutnie wszystkim, co niezbędne. Niezbędne dla dziecka ma się rozumieć, bo jakoś nie widziałam matek z kanapkami i termosami z kawą dla siebie. Wszystkie za to byłyśmy w rozciągniętych, wygodnych ubraniach, w których można się tarzać po parkiecie, czołgać w tunelu dla dzieci i skakać na trampolinie. I wyglądałyśmy w nich fatalnie.
Siedziałam i patrzyłam na własne skarpetki. Jedna była założona na lewą stronę. Spostrzegłam to na samym początku, ale aż do końca nie znalazłam czasu, ani motywacji, żeby schować nogę, albo zdjąć i założyć poprawnie skarpetkę.
Ale tylko ja wydawałam się być przygnębiona obrazkiem. Reszta kobit trajkotała jak oszalała.
Śpi pani? Śpi, no to super! A na butelkę ile razy się budzi? Nie budzi się, no niesamowite. Moja Madzia, złoto dziewczyna, ale dwa razy butlę woła... A wiadomo jak to po butli, w pieluszce złoto, więc trzeba przebrać. Drze się wtedy pieruńsko, ale co zrobić... W pokoju wieszam jej mokrą szmatkę nasączoną olejkiem, żeby lepiej jej się oddychało, to się rzadziej budzi, bo wie pani jak to w bloku - suche powietrze, to jej się gardło wysusza, a dla takiego malucha to niedobrze, więc jak mi matka poradziła....
I tak dalej. I tak w kółko.
Ja pierdolę.
Najgorsze jest to, że mimo woli wchodzisz w te dyskusje. No bo jak w nie nie wejść? Gdy koś zapyta o częstotliwość wypróżnień twojego dziecka, to chcesz, czy nie chcesz, nagle stajecie się niemal przyjaciółmi. Bo z nikim innym na tak intymne / żenujące / odrażające tematy przecież nie pogadasz...

Po części ogólnowrzeszczącej polegającej na zabawie na wszystkich możliwych sprzętach, przyszedł czas na zabawę zorganizowaną. Pani prowadząca zaczęła śpiewać, tańczyć, recytować i nauczać.
AAAAAAAA...
Może i dzieci uczą się najlepiej, gdy piosenki dotyczą jabłuszek, gruszek i koników. Może. Z całą pewnością ja najszybciej przy nich wariuję. Słowo daję - NIENAWIDZĘ dziecięcych piosenek. Te głosiki, to seplenienie, ten infantylny tekst no i słodko-pierdząca melodia. Ratuuuunku.

Dziecko moje na szczęście jest wciąż za małe na tańczenie w kółeczku, naukę nazw kolorów, itd. Stanęłam z boku i marzyłam o tym, żeby decybel się wreszcie rozdecybelował na całe gardło, żebym miała pretekst do wyjścia. No niestety... oczy jak pięć złotych, ślinotok z otwartego dzioba w pełni, podrygi kończyn dolnych (boleśnie kopiących moją bliznę po cesarce) - znaczy jest szał.
Na szczęście kilkanaście minut później uratowała mnie butelka. Młody po kilku łykach odpłynął i ja wraz z moją kwadratową głową mogłyśmy się ewakuować...

Nie pamiętam już kiedy byłam tak zmęczona. Hałasem, noszeniem dzieciaka, rozmową, grającymi zabawkami, dźwiękiem rozwalanych klocków, piskiem, muzyką, ludźmi... Za czasów pracy w telekomie miewałam po 6 spotkań dziennie, albo całodzienne zebrania na szczycie, wielogodzinne prezentacje w języku lengłydż. Myślałam wtedy, po takim wyczerpującym dniu, że nienawidzę ludzi, że jak jeszcze raz zadzwoni telefon, to go rozpiżgnę o ścianę.
Ha ha... Wszystko tamto, to było nic.
Dzisiaj, dzisiaj dopiero, po zaledwie dwóch godzinach w klubie Fiku-Miku, poznałam co to jest zmęczenie. Prawdziwe zmęczenie ludźmi i dziećmi w szczególności.
A nie, dzieci to nie ludzie. To potwory! :-)

24 komentarze:

  1. Dzięki Ci o Pani!
    Nigdy, przenigdy nie będę miała decybela!!
    Mieszkanie zapiszę w testamencie kotom :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha, też tak mówiłam :-)

      Usuń
    2. Ja wciąż tak mówię :-D Nigdy nie czułam mocniej, że to mieszkanie należy się kotom jak psu micha ;-p

      Usuń
  2. Jol, pamiętam swoje siedzenie z dzieckiem na chacie i ten dziwny pęd do socjalizowania nas z innymi w podobnej sytuacji. Kiedy to następowało - czułam, że tonę, że świruję i marnuję życie. A potem, po jakimś czasie, znów czułam zew. Wołanie matek, dzieci, śliny, pieluch i zupek. Minęło, jak wróciłam do pracy. Ufff... ;)
    Powodzenia i o jak ja Cię rozumiem! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki! :-) ale to oznacza, ze mnie minie za kilka lat pewnie, jak byc moze zaczne pracowac po przeprowadzce do NL ;-)

      Usuń
  3. Można nakręcić horror na podstawie tej opowieści. Następnym razem pojedz taksówką to się będziesz mogła znieczulić ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musze przywyknac, gdyz dla mnie i dla mlodego to jedyna mozliwosc kontaktu z ludzmi :-)
      No i poza wszystkim - bylo fajnie :-)

      Usuń
  4. cuuudne! Jolinda jesteś w świetnej literacko formie! powinnaś to publikować w formie felietonów w jakimś periodyku dla matek! wyślij to do "swojego" wydawnictwa - wydają chyba tego typu magazyn?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wydają... Ale tam są tylko 'grzeczne' historie o tym jak to cudownie byc matka ;-)

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jolinda - szacun! Ja, mieszkanka obrzeży miasta, (nie)szczęśliwa posiadaczka domu jednorodzinnego, tudzież matka dzieciom, nigdy, ale to nigdy nie wybrałabym się na spotkanie "klubu mam". To dla mnie zbyt duży hardcore. Musiałbym być naprawdę zdesperowana. Choć nie ukrywam, że przebywając na macierzyńskim zdarzały mi się chwile krytyczne, np. stojąc w oknie 20 minut w celu pokazania dziecku jak wygląda samochód. Fakt nie uwzględniłam tego, że to zwykły dzień tygodnia, a nie niedziela, przed mszą, kiedy to ruch jest jak przy warszawskim dworcu w godzinach szczytu. Nie dość, że samochodu nie uraczyłam, to nawet piesokot z kulawą nogą nie przebiegł. Samoloty częściej nad moim domem przelatują... Jedynym ratunkiem dla duszy była wycieczka do centrum miasta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ja naprawde nadal uwazam, ze to dobry pomysl i fajne miejsce. Tylko, ze bardzo trudne ;-) a macierzynstwo jest trudniejsze niz to pokazuja w reklamach... :-/

      Usuń
  7. zawsze to jakas odmiana;-)
    i oko mozna dorysowac. bilans jednakze sredniawy.
    pozdrawiamy przyjemnei nudzac sie w domu
    roro

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bilans na plus! :-) naprawde bylo fajnie. No i moge poznac kogos lokalnie :-)

      Usuń
  8. Odpowiedzi
    1. A nie, nie ma co wspolczuc. Sama chcialam przeciez :-) no i nie jest az tak zle ;-)

      Usuń
  9. Tiaaa... Pracowe zmęczenie - niemal się za nim tęskni przy zmęczeniu dzieciem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak. Marzylam, zeby isc sie zmeczyc do korpo (i odpoczac od bycia w domu z malym dzieckiem)

      Usuń
  10. Tekst MEGA!!!
    Bardzo dobrze pamiętam jak siedziałam w domu z moimi bliźniakami drącymi się jeden przez drugiego, w pięknych dresach, zwiazanych włosach i nastroju na wisielca:)
    macierzyństwo to nie tylko uśmiech na cały ryjek
    pozdrowienia, będe zaglądać;)
    malarka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki i zapraszam! A za bliznieta order Ci sie nalezy!!! :-)

      Usuń
  11. ahahahahahahahahahahahaha :D

    Sorry za brak współczucia, ale piszesz tak cudnie, no tak jakoś, że się uśmiałam po pachy, mimo Twego cierpienia :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Aha, muszę coś dodać! Gdzieś tam pisałaś, że Twoje dziecię w dzień spało może 30 minut i to rozbite na wiele bardzo krótkich drzemek, za to w nocy spało od 20 do 8 rano! No, to niestety, ale co Ty, kur*a, wiesz o macierzyństwie?! Mój syn nie spał ani w dzień, ani w nocy, przez 4 miesiące żadnej doby nie przespał 2 godzin w ciągu!!! To była jazda, wyobrażasz sobie? ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Jolinda no nie przesadzaj :)
    Eva no to jest wypas macieżyństwo;)
    ja Wam jeszcze powiem że lepiej nie bedzie, teraz moje nasto (13 z hakiem) latki mają takie jazdy że mam ochotę wybić...
    malarka

    OdpowiedzUsuń