Z góry przepraszam, ale muszę. Ulewa mi się...
Życie na wsi jest fajne - sarny, spokój, przycinanie róż i obżeranie się najlepszym chlebem we wszechświecie.
Ale czasami jest jednak najgorsze...
Jezu, jak mi się dzisiaj wyć chciało, pakować walizki chciało, spieprzać do wawy chciało...
Bo gdyż na wsi, czy też może wszędzie poza wielkimi miastami, dostęp do usług medycznych jest KURWA straszny.
Pamiętam, jak lata temu, w innym życiu, oglądałam jakiś reportaż o wiejskich babach, co to umierają na raka szyjki macicy, gdyż NIGDY nie były u ginekologa i nie robiły cytologii. Nooo, względnie były, ale raz na 30 lat.
W głowie mi się to nie mieściło.
Teraz albo głowa mi się powiększyła, albo naprawdę życie na wsi zdziczowuje człowieka, bo w zasadzie to je rozumiem.
Gdyż każda moja potrzeba spotkania się z lekarzem kończy się pianą u pyska (mego), nerwową sraczką i milionem kurw zawieszonych gdzieś pod sufitem mego domostwa.
Nie da się. Po prostu się nie da.
Jak chciałam iść z dzieckiem prywatnie do lekarza na sprawdzenie stawów biodrowych, to zajęło mi to kilka godzin. Bo owszem, doktor przyjmuje od 14-tej, ale rejestracja jest od 11 i nie wolno opuszczać kolejki. Prywatnie. Z niemowlakiem. A i tak się cieszyłam, gdyż ominęłam kilkutygodniowe oczekiwanie na wizytę w szpitalu państwowym oraz miła recepcjonistka wpuściła mnie "bokiem" przed wszystkimi oczekującymi do ortopedy, a pan doktor spóźnił się tylko 45 minut!
Ale i tak czekałam tam kilka godzin, tak? Nieprawdopodobne. Nieprawdopodobne dla kogoś, kto jest przyzwyczajony, że gdy płaci to wymaga i wizyta odbywa się z dokładnością do 10 minut.
W czasie ciąży odbywałam wizyty u ginekologa lokalnie.
Wybrałam najbardziej poważanego, najlepszego, najdroższego, itd. Wszystko z nadzieją, że będzie normalnie. Ale nie.
Telefoniczne umówienie wizyty graniczyło z cudem. Telefon w internecie znaleźć łatwo, gorzej z dodzwonieniem się. Jak to jest możliwe, że jakikolwiek lekarz, który przyjmuje prywatnie, nie jest dostępny pod telefonem? Bo jeśli jest godzinę w tygodniu (godzinę, której nikt nie zna), to w zasadzie tak, jakby nie był...
Fartem jakimś po kilku dniach prób, udało mi się umówić na 19.25 w czwartek. Byłam nawet zadowolona, bo tak precyzyjna godzina zwiastowała kogoś, kto dba o czas klientów, pacjentów.
Ależ!
Po dotarciu na miejsce (jak zawsze byłam grubo przed czasem), okazało się, że w kolejce czekają cztery inne dziewczyny. Zapytałam na którą są umówione - od 18 do 19... Później się okazało, że doktor absolutnie nie ogarnia terminarza i równie dobrze można przyjść bez umówienia wizyty, gdyż liczy się wyłącznie kolejka zastana na miejscu... A potrafiła ona liczyć i 12 pań... MASAKRA.
No i teraz to samo. Potrzebuję do lekarza, po stałą receptę. Nic wielkiego, ale lekarz potrzebny.
Jak szukałam lokalnego lekarza, to obdzwoniłam chyba z 15. I nie, nie wybrałam najlepszego, najprzystojniejszego, albo tego najbliżej domu. Nie. Wybrałam tego, który wreszcie odebrał mój telefon...
Oni tutaj, prywatnie, przyjmują max. dwa razy w tygodniu po dwie-trzy godziny. A telefony odbierają jak akurat są w pobliżu i nie mają pacjentów. W godzinach przyjmowania pacjentów. Czyli w zasadzie nigdy.
A zatem do mojego lekarza odreceptowego dodzwoniłam się raz. Szczęśliwie. Natomiast za chujawafla (sori maj frencz) nie potrafię tej sztuczki magicznej powtórzyć. Od kilku ładnych dni wydzwaniam w godzinach pracy, nocą, wczesnym rankiem, tuż po godzinach pracy i przed. I NIC.
Jak, się pytam jak można tak traktować pacjentów?
A gdyby to było coś ważnego / mega pilnego?
I wiecie co? Mnie się krew gotuje, ale ten system jakoś kurcze działa... Bo nie wierzę, że każdy, kto musi spotkać się z lekarzem tutaj przeżywa taki wkurw. Ludzie jakoś to ogarnęli.
I tylko ja czuję się jak odszczepieniec rozwydrzony Medicoverami, Limami i innymi Luxmedami.
I jak już wyplułam jad, to sobie myślę, że to jednak krzepiące jest. Nie wszędzie lekarze leczą wyłącznie dla kasy umawiając wizyty do 22. Codziennie. W święta do 19.
Tutaj ewidentnie nie mają potrzeby zarabiać więcej... Wystarcza im 2x w tygodniu po kilka wizyt, resztę mają w dupie :-)
A próbowalas gdzies po znajomosci? Nie ma gdzies sasiadka, wnuka/syna/itd. Moze jakis magiczny system jest? Tylko nikt Ci nie powiedzial, moze trzeba po sygnale odlozyc telefon i tak trzy razy, to za trzecim razem odbierze, bo wie ze swoj?
OdpowiedzUsuńMoże, może, ale to mnie przerasta w chwilach lekarskiej potrzeby ;-)
UsuńTeż już mieszkamy na wsi i dziś po raz pierwszy byliśmy u lekarza. Byłam mile zaskoczona! Póki co nie chcę chwalić, żeby nie pierdyknęło. Zobaczy się po jakimś czasie.
OdpowiedzUsuńBedzie dobrze :-) ja chodze do miastowych i moze to jest moj blad ;-)
UsuńNo, my tez mamy przychodnię w "mieście", ale takie to tam miasto hehe ;) A nasz lekarz, bardzo młody (rodzina pomstuje na nas, że się na niego zdecydowaliśmy, bo nie ma doświadczenia i kolega syna kuzynki, a syn ów zdanie o jego wiedzy ma marne) wydaje się chcieć pomóc, ale co z tego wyjdzie - czas pokaże. Lekarz i jego rodzice, też lekarze, mieszkają w naszej wsi :)
UsuńTylko uważaj, dodzwonisz się do takiego, umówisz na wizytę, doczłapiesz do gabinetu po czekaniu w kilkugodzinnej kolejce, a tu okaże się, że on złożył podpis na pewnym dokumencie i apiać cała operacja od nowa ;-)
OdpowiedzUsuńOj, kogoś bym chyba zagryzła ;-)
UsuńNiestety wies,to wciaz Ciemnogrod,i co ,ze XXI wiek,
OdpowiedzUsuńe.
o, a u mnie na wsi pełna kultura:]
OdpowiedzUsuńNa wizytę do lekarza umawiam się przez internet i to na wybraną godzinę. Do tej pory (trzy lata) wszystko działa :]