czwartek, 15 maja 2014

Gwiazdek zbrukanie

Wybraliśmy się z Holendrem na mini wakacje. Odchamić się w wielkim świecie. Z błocka naszego słodkiego, wiejskiego, śląskiego się otrząsnąć. Padło na Austrię, a w zasadzie pogranicze Austrii, Włoszkolandii i Slowenii.
Ponieważ wyjazd organizował Holender, to nie wynajął pokoi od Frau Teresa, tylko szarpnął się na hotel ą ę. Bo o odrobinę luksusu na tych mini wakacjach nam przecież chodziło.
No i bosko.
Hotel trzyma poziom - na podziemnym parkingu gra muzyka klasyczna, w pokoju czekał na nas malutki szlafroczek i kosmetyki dla niemowląt, a karta win jest grubości Panoramy Firm, czy innej cegły.
Wspaniale, prawda?
Nieprawda.
Znaczy prawda, ale nie cała prawda.
Bo gdyż:
Zmęczeni podróżą i głodni jak wilki poprosiliśmy o rezerwację stolika w hotelowej restauracji. O umówionej porze stolik oczywiście czekał. Czworo kelnerów również. I dwa głodne żołądki. Oraz znudzone podróżą i pełne energii dziecko...
I cyrk się zaczął.
Kelnerzy dosuwali krzesła, machali kartami, dolewali wody ilekroć zanurzyliśmy usta. Młody miał swoje krzesełko i pełną zastawę. Z metalu, bo jak sądzę chodziło o naczynia nietłukące. Podejrzewam srebro.
Poprosiłam o słomkę... Przyniesiono mu ją na wielkiej tacy i małej czerwonej poduszeczce. Jakby to było berło lub chociażby klejnoty rodowe... Masakra!!!
Znaczy bosko, ale po 10 minutach trzymania fasonu, młody zaczął uprawiać siorbanie i rozbryzgi wodne. A następnie szczekać...
Ja w swoich niebotycznych szpilkach zęby sobie wybijałam wstając co chwilę ze swojego miejsca i biegnąc do młodego, żeby mu coś podać, gdyż stół był wielkości karuzeli... A ilekroć wstawałam, jeden z kelnerów zmieniał mi chusteczkę na nową. Źle ją odkładałam, czy jak?!?
No i ta pieprzona słomka. Wiecie, że donosili nową z takimi samymi honorami ilekroć Brunon upuścił ją na podłogę? Czyli jakieś 427 razy??? Szfaaaak...
Byłam mokra jak mysz i zmęczona jak koń po westernie całym tym fafarowaniem, a nie podano nawet jeszcze przystawek...
I wtedy mnie olśniło - heloł, nie po to płacimy grube eurasy, żeby tak się męczyć. Niech raczej hotel pomęczy się nami! ;-)
Młodemu poluzowałam warkoczyk i ruszył na podłogę obgryzać buty starym Niemcom. Ja wzięłam 17 dolewek wina, tj. po każdym zrobionym łyku i zaczęło być lepiej.
Jak wychodziliśmy, to w zasadzie byliśmy kumplami z obsługą i obślinionymi (na własne życzenie) Niemcami. Ale i tak - podróżując z niemowlakiem tylko McDonald's albo room service ;-)

2 komentarze:

  1. Nie wiem jak Austriacy ale Niemcy uwielbiaja male dzieciaczki)))) Moglas im go sprzedac a sama sie zajac Holendrem:)))))

    OdpowiedzUsuń
  2. No to się "odchamiłaś : )
    ja się sama nie nadaje na takie ę, ą
    malarka

    OdpowiedzUsuń