poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Emigracja nie tylko wewnętrzna


Korzystając z okazji, że fabryka Holendra miała wakacyjną przerwę, pojechaliśmy na kilka dni do NL.
W teorii mieliśmy więcej czasu niż zwykle, bo odpadały spotkania biznesowe, ale w praktyce było jak zawsze - w zasadzie z nikim nie zdążyliśmy się spotkać, niczego szczególnego nie zrobiliśmy, a czas się rozmył w holenderskiej mżawce.
Oraz dwa dni w jedną stronę w samochodzie... Gdyby nie stoiska Nordsee na niemieckich autostradach, gdzie zaopatrywałam się w najlepsze kanapki z zimnymi śledziami, to bym chyba dostała odleżyn dupkensa. I zakwasów języka od marudzenia ;)

Z konkretów - pojechaliśmy na wybrzeże. Z jakiegoś powodu rodzina mojego Holendra nie poważa holenderskiego wybrzeża. Aaaale belgijskie, moim zdaniem niemal identyczne, jest absolutnie ukochane. Że niby ludzie są inni. Że klimat fajniejszy. Knajpy lepsze. No i frytki z majonezem. A nie, przepraszam - Majonezem. Belgijskim. Cytrynowym.
Przy okazji opowiedziałam Holendrom o polskim parawaningu. Twierdzą, że to jest dokładnie powód, dla którego unikają holenderskich plaż. No nie wiem, chyba jednak się nie zrozumieliśmy, albo źle oddałam skalę zjawiska, bo widziałam kilka holenderskich plaż i jakoś nie były podzielone na parcele... ;)
A w Belgii wygląda to tak:




Oraz mają tam biblioteki plażowe, czego nigdzie indziej na świecie nie widziałam. W hotelach tak, ale na plaży? Świetny pomysł!



A także plażowe place zabaw. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę zwracała uwagę na takie rzeczy, ale teraz każde ułatwienie dla łaknących spokoju rodziców, wydaje mi się godne odnotowania :)



Przy okazji tego wyjazdu na własnej skórze odczułam, jak dziwnie jest być Polką w NL.
Ilekroć poznamy kogoś nowego, w okolicach newsa, że jestem z PL, pojawia się ten wielki uśmiech na twarzy rozmówców. Taki więcej rubaszny. Bo oni już wiedzą, co o mnie myśleć, do której przegródki mnie wrzucić. Polka. A następnie pada zdanie typu:
- Ooo, a tu koło nas mieszka Heniek stolarz / Marian mechanik / Wiesiek budowlaniec. Może zawołać? Chcesz? On też z Polski. Fajny gość! Koniecznie musisz go poznać...

Jest dla mnie niezwykłym, że mimo tego, że znają mojego Holendra, wiedzą czym się zajmuje, mimo że opowiadamy naszą historię, mimo że czasami nawet wyjdzie na jaw, że mam wykształcenie ponad podstawowe i że nie mieszkałam w Warszawie w przytułku, że miałam świetną pracę, mimo że nigdy nie jeździłam do fizycznej pracy do Niemiec, czy Holandii, to oni zawsze wrzucają mnie do tego samego worka, w którym siedzą te wszystkie Mietki i Gienki w śmiedzących busach, ze swoimi polskimi papierosami przywożonymi w kartonach, najtańszym piwem, siedemnastoma chłopa na jedną łazienkę i odsmażaną kaszanką z cebulą... :(

Ciekawe jest też to, że im to zupełnie nie robi różnicy, bo przecież to taki tolerancyjny naród i na wszystko mają wyjechane. Mnie jednak robi ogromną. Rasizm i podziały klasowe mam przecież we krwi. Polskiej krwi... ;)

Nie wiem, po kiego grzyba miałabym chcieć poznawać jakiegoś przypadkowego kolesia tylko dlatego, że ma taki sam paszport, jak mój. Że niby mam z nim sobie pogadać? Sprzedać mu newsy z kraju? Powspominać smak polskiego chleba i kiełbasy? A może dowiedzieć się od niego, jak mogę zdobyć pracę na zmywaku i ile wynosi obecnie stawka godzinowa?
Inna sprawa, że część z nich, tych budowlańców i mechaników, jest po filozofii, biologii, socjologii, czy matematyce i być może rozmowa z nimi rzeczywiście byłaby znacznie ciekawsza niż rozmowa z Holendrami, którzy jak tylko zdołają sobie przypomnieć, to zawsze wyskoczą z kilkoma słowami po polsku.
Zwykle zaczyna się od czegoś w stylu:
- NA ZDROWIE! - a później po angielsku dorzucają garść stereotypów: - piłaś już dzisiaj wódkę?
Następnie polsko-angielska konwersacja płynnie przechodzi w różne odcienie tego:
- LUBIĘ PIERDZIEĆ! - haha, rozumiesz?

Jest to chyba jedyny powód, dla którego emigracja do NL nie wydaje mi się IDEALNYM pomysłem. Jednak wciąż jest on najlepszy ze wszystkich obecnie dostępnych...

14 komentarzy:

  1. No tak... U moich córek gościły dwiewczynki z NL w ramach wymiany. Delikatnie mówiąc, nie miały wielkich ambicji:)
    kwk

    OdpowiedzUsuń
  2. straszno i smutno. przeciez to nie jakies nieoczytane cymbaly? Gorzej chyba - bywali ignoranci z multietnicznego kraju:-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślę, że po prostu wyrobili sobie opinię o Polsce i Polakach na podstawie robotników, których tam widują. Nie mieli potrzeby pogłębienia tej wiedzy... a że dla nich z definicji wszystko jest normalne i wszystko jest ok, to tak reagują :(

      Usuń
  3. Myske ze na to sklada sie wiecej rzeczy niz tylko zrozumienie ze pewno tesknisz za rodakam. sami tez nie " rzucaja sie " na swoich rodakow w Polscei. Wg mnie oni prze lata byli bombardowani wiadomosciami jak to zle w Polsce i jak bardzo ludzie szukaja szansy wyjazdu. Dlatego uwazaja ze maz " uratowal Ci zycie" . Ja od lat mieszkam za granica i wiem ze polskie wyksztalcenie , obycie i kultura sa obiektem zazdrosci. Nie wspomne o znajomosci wiecej niz jednego jezyka. Dlatego mysle ze te takie moze troche ironiczne uwagi sa tego wyrazem. Przesylam pozdrowienia, a morze piekne. Te wydzielone parawany to platna plaza?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście znam tylko garstkę Holendrów, ale jeśli chodzi o języki, to mówią po angielsku i niemiecku, a niektórzy jeszcze po francusku i to ja im bardzo zazdroszczę łatwości, z jaką im przychodzi nauka akurat tych języków :)
      Ale oczywiście, że generalnie uważają, że w PL jest bardzo źle i że jest biednie. Zupełnie jak Polacy generalnie myślą o Ukrainie, czy Rosji. Niby wiemy, że są tam również ludzie zamożni, żyjący w dostatku, wykształceni, ale generalne wyobrażenie jest takie, że bieda, smród i walonki ;)
      Plaża z parawanami była płatna, ale na miejskiej wyglądało to jeszcze lepiej, bo parawanów w ogóle nie było :)))

      Usuń
  4. Taka historia mi się przypomniała. Z opowieści znam, więc może to bzdura, ale, wiesz, ciocia kuzynki dziewczyny Hermanna znała kogoś kto powiedział, że... jakiś czas temu do austriackich kurortów narciarskich zaczęli przyjeżdżać "normalni" Rosjanie i Ukraińcy. Taka klasa średnia, z dziećmi. Nie pili wódki litrami, nie zostawiali w apartamentach ciuchów Bognera, nie mieli kasków zdobionych złotem i futrem... Ale do austriackich restauratorów to nie do końca docierało, chcieli zarobić, chcieli być mili, chcieli, żeby goście poczuli się jak w domu, więc startowali do nich z gromkim "na zdarowie", harmoszkę by wyciągnęli jakby mieli i wódkę zaczęli pić z gwinta... I ci biedni ludzie na nich patrzyli jak na pojebanych i też się zastanawiali czy ci mogliby się łaskawie od nich odp... stosunkować.
    Tak samo jest z twoimi Holendrami. Ludzie po prostu są głupi, mało wiedzą, nie myślą, chcą być sympatyczni, ale do końca nie wiedzą jak? Mnie na początku tutaj też to uwierało. Na początku do łba mi nawet nie przyszło, że ktoś mógł założyć, że ja najpierw tu przyjechałam a potem przygruchałam sobie obecnego, a nie na odwrót. Ale się okazało, że tak... Tyle, że po kilku latach masz na to centralnie wywalone. Nikt mnie już nie chce poznawać z Mietkiem-Stolarzem, nikt nie zakłada, że piję wódkę na śniadanie, przełknęli nawet fakt, że nie piję jej w ogóle i uważam za obrzydliwą. Są ciekawi PL, jeśli chcą coś wiedzieć, to im opowiadam, albo podpowiadam dokąd pojechać, ale też nie staram się przekonać, że to jakiś twór niezwykły a my jesteśmy jakoś niezwykle wyjątkowi. I nagle okazało się, ze jesteśmy dokładnie tacy sami... Jeśli ci coś mogę poradzić - uśmiechaj się, obracaj durne teksty w żart i sama się przekonasz jak szybko ludzie dadzą sobie spokój. W końcu tylko my sami możemy zmieniać te kretyńskie stereotypy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Historia jest piękna :)) Dokładnie tak się czuję. Czasami mam nawet ochotę kupić sobie piersiówkę i częstować wódką wszystkich przy każdej okazji ;))

      Usuń
    2. To chyba jest jeszcze specyfika Holandii. Przez te ich kopane pomidory czy inne tulipany są celem sezonowej pracy zarobkowej, wiec zamiast polskich inżynierów trafiają im się polscy zbieracze warzyw i owoców, a jaki jest koń każdy widzi...
      Ja tu zauważyłam, że choć stereotypy z lat 80 umarły to jednak Niemcy (ci których znam przynajmniej) wyobrażają sobie Pl gorzej niż ona w rzeczywistości wygląda (Fakt że w ciągu ostatnich dwóch-trzech lat zmieniło się bardzo wiele). Z ostatnich kilku przygód pamiętam zdziwkę że Warszawa jest taka pełna życia i ciekawa a autostrady takie dobre... I że pijemy tyle piwa (serio? oni naprawdę myślą, że ludzie idą do pubu pogadać i walą wódkę? Jak???). No i opad szczęki na widok nowej warszawskiej "skyline", tak, to było bardzo zabawne...
      Z drugiej strony ja sobie permanentnie drę łacha z poziomu usług bankowych w DE (mujborze, co to jest???) więc jakoś jesteśmy kwita :)
      Ale wracając do naszych holenderskich owiec - w pewnym momencie to oni sami sobie uświadomią że wyrywając sie do ciebie z tą harmoszką i spirytusem robią idiotów z siebie a nie ciebie... musisz ich tylko parę razy usadzić:)

      Usuń
  5. Może znajomi Jolki z NL są świetnie wykształceni i szalenie wyrafinowani:)
    Ale ja myślę, że poczucie wyższości ludzi z tzw. zachodu wynika z ich zamożności a nie jakichś wielkich osiągnięć. Dlatego wspomniałam o tych dziewczynkach (z wymiany międzyszkolnej), które marzyły o karierze kosmetyczki lub ekspedientki (nikogo nie obrażając), bo z tego typu pracy ich rodzinę stać było na domek z ogródkiem i wakacje za granicą (dwa razy do roku:)...
    kwk

    OdpowiedzUsuń
  6. biblioteka dziwi na plazy? wyglląda na zorganizowaną akcję. z obsługą? dawnoś na skwerze przy Belgradzkiej nie była. stoi budka
    coś jak pień z drzwiczkami 'a w środku książki,,,bierzesz jaka chcesz, oddajesz jak przeczytasz....albo swoja Grochole puścisz dalej..jak juz przeczytasz dwa razy
    są też bardziej szklane http://www.nadwisla.pl/index.php?pokaz=tekst&id=3119
    ps. tir pod Zegrzem? jeśli tak, to faktycznie-świat to globalna wioska. wyrazy współczucia.
    A

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekawe, ale dotyczy pewnie ludzkości tak generalnie. Akurat ja takich doświadczeń ani w Niemczech, ani w Holandii nie miałam. Za to w Polsce. Odwiedził nas kilka razy znajomy, który jest czarny. Sąsiedzi z naprzeciwka musieli przyuważyć i kiedyś na spacerku z psami sąsiadka zaproponowała, że ponieważ ona też zna jednego czarnego to może go zaprosi, my zaprosimy swojego i sobie będą mogli porozmawiać.... Po czarnemu.

    Uruska

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest absolutnie boska historia :))) Będę ją opowiadać Holendrom ilekroć zaproponują mi pogawędkę z Polakami ;)))
      Całusy!

      Usuń