wtorek, 4 listopada 2014

moje życie to cyrk


mieszkam na wygwizdowie. dosłownie. wieje tutaj często, bardzo często, a jak wieje, to głowę urywa. a od wczoraj nie wieje, ale WIEJE.
na początku się nawet cieszyłam, bo mi wszystkie wyrzuto-sumieniowe suche liście z ogrodu wywiało na łąkę, ale w nocy zabrakło prądu. pewnie jakieś drzewo zerwało linie energetyczne.
a brak prądu = sraczka. bo tak:

budzik nie zadzwonił, gdyż budzik mam w telefonie. a telefon padł, gdyż w nocy nie było prądu...
ale spoko, obudziło nas wycie alarmu.
- wyje i wyje. co za ludzie, którzy budzą całą wieś alarmem, mogliby to wreszcie wyłączyć! - mówię przykrywając głowę poduszką.
dopiero po piątym interwale zorientowaliśmy się, że to nasz alarm wyje i budzi całą wieś. w środku zaskakująco słabo go słychać... a wył, bo nie było prądu, ale ewidentnie próbowali go włączać, co powodowało jeszcze więcej wycia.
masakra.

- która godzina? - pytam Holendra, bo mój telefon padnięty.
- nie wiem, telefon mi się nie naładował, ale pewnie coś koło 5-6, nie?
- nosz kurna, albo 9? nie mamy żadnego zegarka w domu? (PANIKA!)
- yyy... no nie.
- nie masz żadnego analogowego zegarka?!?
- nie, a ty masz?
- nie... normalnie wystarcza mi zegar na kuchence.
- hmmm.... pójdę sprawdzić godzinę w samochodzie.
- czekaj... LAPTOP! ...... osz fak, 7.30!

tutaj nastąpiła typowa krzątanina poranna, tyle tylko że w przyspieszonym tempie i z większą ilością kurew na ustach. bo naprawdę trudno nakarmić dziecko, które zwykle rano do śniadania ogląda bajkę i nagle tej bajki dostać nie może. płacz, histeria, jogurt na suficie, kilka przełkniętych kurew i dwie zmiany t-shirtów.
no ale spoko, wychodzimy, zje w żłobku.
dzieciak: buty, czapka, szalik, kurtka. plus pieprzone zielone balony pętające się pod nogami, bo dzisiaj Dzień Koloru Zielonego. ja - jakiś but, jakaś szmatka na grzbiet. IDZIEMY.

- aaaa...!!! brama się nie otwiera, nie ma prądu przecież!
- yhym... dobrze, że nie parkujesz w garażu, bo byś nie wyjechała.
- ale przecież właśnie nie mogę wyjechać! da się otworzyć bramę bez prądu? mamy taki specjalny kluczyk??
- nie mamy. znaczy może i GDZIEŚ mamy, ale raczej uznałbym go za trwale zgubiony.
- jak zgubiony?!? szukać! szukać ale już...!

zaczynamy szukać. nie ma.
dziecko robi mi się czerwone na pyszczku, ale w pełnym umundurowaniu zajęło się wraz z kotem intensywnym unicestwianiem balonów, więc co chwilę dochodzi głośne BUM!
Holender też szuka.
i nie wiem, czy to jest cecha wspólna dla wszystkich mężczyzn, ale ci, których znam, szukają zawsze tak, jakby byli tornadem. mrocznym księciem siejącym popłoch i zniszczenie. zostawiają za sobą wybebeszone szafki, pootwierane szuflady, dokumenty rozrzucone na blatach, rozbebeszone segregatory, rozpirzgnięte długopisy i pogniecione kartki zmieszane z ubraniami na podłodze.

ale nigdzie nie ma kluczyka do bramy. no nie ma. NIE MA.
jesteśmy uwięzieni we własnym domu.

nagle przychodzi oświecenie!
- brama dla traktora!!!
- brum brum!! - mówi dziecko i zaczyna jeździć swoim traktorem po kocie. kot nie docenia tej pieszczoty i prychając skacze z kanapy przewracając Brunona. wycie, kwiczenie, obrażone miny, zaglutowany nos, kępki sierści unoszące się w powietrzu...
Holender otwiera naszą zapasową bramę, która prowadzi do łąki z tyłu posesji, tak żeby traktor mógł tam wjechać i raz na jakiś czas skosić trawę.
- nooo, teraz już wszystko pod kontrolą! - cieszy się Holender i wraca do golenia niewidzialnego dla innych zarostu.

ubieram jeszcze raz siebie i dzieciaka, bo przecież zdążyłam nas już rozpłaszczyć na czas poszukiwań klucza do bramy. z zielonych balonów zostały tylko marne strzępki, a JEDYNY zielony t-shirt od dwóch zmian ubrań jest już brudny, więc moje dziecko w Dzień Koloru Zielonego pójdzie do żłobka totalnie zielone, czyli nieprzygotowane.

po założeniu bucików, decybel jak zaczarowany przykleja się do lodówki i krzyczy AM AM! co za podły gad, naprawdę. jak go karmiłam, to oczywiście nie chciał niczego przełknąć, a jak się spieszymy i WRESZCIE wychodzimy, to nagle AM, jakbym go głodziła.
arghh...
dobra, parówka w łapę i idziemy. IDZIEMY.

przy wyjściu zauważam, że akacja jest nadal zielona, więc zrywam kilka liści, czuję się mniej beznadziejną mamą i idziemy do samochodu. myślę o taśmie klejącej i przyklejeniu tych liści do ubranka, ale odpuszczam. jeszcze będą mówić, że go za szamana przebrałam, albo coś... i tak już jesteśmy postrzegani jako dość egzotyczna rodzina, nie trzeba tego podsycać przebraniem dziecka za krzak.

wsadzam umazanego parówką dzieciaka do samochodu. i już WIEM, że od teraz moje piękne i czyste auto pozostanie jedynie piękne. oraz że zapach parówki pozostanie w tym wnętrzu na zawsze...
pakuję się sama za kierownicę i ruszamy. RUSZAMY!
ruszamy przez mój trawnik. pomiędzy lampami ogrodowymi, osssstrożnie. przez rabaty, pomiedzy drzewkami i krzewami. bo przecież muszę przejechać z miejsca gdzie zaparkowałam samochód na drugą stronę działki, żeby wyjechać bramą traktorową.
jedyna satysfakcja, to przejeżdżanie po kretowiskach. to znacznie lepsze niż ich deptanie. ha! taka mała zemsta... :)
wszystko szło gładko aż do momentu wyjazdu na drogę. jakiś rów się tam trafił. samochodem zachwiało i wtedy usłyszałam MIAAAAU!
odwracam się do tyłu, a tam niepojęcie głupi kot siedzi na moim dziecku i wpieprza jego parówkę...
wpieprza i opieprza mnie, że samochód się trzęsie i on nie może spokojnie jeść.

ale musicie czuć tę scenę. ja wkurzona jak dziki dzik, włosy rozwiane jak młody szopen, dziecko umazane parówką, ale dziwnie ciche (może kupsztali?!?) kot siedzący na dziecku i wpieprzający parówkę krzyczący na mnie, że źle prowadzę...
a do tego czeskie wycie z radia w tle (bo mieszkamy tak blisko granicy i tak daleko od cywilizacji, że żadnego rozsądnego polskiego radia nie łapiemy).
zacnie. naćpany wariat by tego lepiej nie wymyślił...

cała będąc tykającą bombą oglądam się na dom, a tam półnagi Holender macha nam z okna i kciukami pokazuje, że wszystko jest git i żebym ten dołek prawą stroną objechała.

LITOŚCI...
kot out. OUT!!! natychmiast!!!
przysięgam, wyrzuciłam go przez otwartą szybę, a tuż za nim poleciały resztki parówki. ale spoko, samochód wtedy stał.
jakoś wytoczyliśmy się na drogę, ale nie odważyłam się sprawdzić stanu trawnika i rabat.

to pierwszy poranek od dawna, kiedy nie potrzebowałam kawy :-)

25 komentarzy:

  1. Jolka, popłakałam sie ze śmiechu. Wyobrażenie Ciebie, Brunona, Kota i Parówki - bezcenne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ bardzo proszę ;) I oczywiście dziękuję!

      Usuń
  2. :-D Kaspar, prawda? Mój ukochany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiscie, ze Kaspar, tylko on sie kumpluje z Decybelem. Glownie w porach karmienia ;)

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. o nieeee, wierni czytacze nie mają prawa do zgonu! kto mnie będzie czytał, jak nie Ty?! ;)

      Usuń
  4. jak przeczytałam "miau"pomyslałam,że go rozjechałąś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. e, kota nie tak łatwo rozjechać przy takiej prędkości, jaką rozwinęłam pomiędzy rabatami ;)

      Usuń
  5. płakałam ze śmiechu ale po cichu bo rodzina śpi ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. smialabym sie gdybym wrzodow nie miala (za to dwojke i brak samochodu :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no, to taki matczyny śmiech przez łzy... nawet sobie nie potrafię wyobrazić, co to znaczy dwójka. albo bliźnięta... :-/

      Usuń
  7. Biedny kotek :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kotek srotek. głupie kocisko! ;)
      acz kochane i słodkie zazwyczaj :)

      Usuń
  8. Oooo tak! tego mi brakowało! Tej ożywczej jolindowej narracji cudownie relacjonującej okruchy codzienności :D
    Zresztą - wszystko się zgadza: brak klucza do bramy, mężowskie tornado poszukiwawcze, szamotanie się z dziecięciem, no może nie mam kota w aucie, ale pies zawsze ochoczo się ładuje do bagażnika.. :)
    pozdrawiam, Ilona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To naprawdę straszne, że wszyscy przechodzimy przez to samo piekło ;)
      Dzięki!

      Usuń
  9. Ale sie usmialam! BTW: widze jeszcze jeden plus tego, ze Decybel chodzi do zlobka: od tego czasu czestotliwosc wpisow na blogu wzrosla! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no ba, mam czas odpalic kompa i spokojnie coś napisać :)

      Usuń
  10. Boska relacja! Więcej takich poproszę :D

    OdpowiedzUsuń