czwartek, 27 listopada 2014

networking w praktyce

Od ponad roku siedzę w swoim bardzo przyjemnym domu, patrzę na sarnie zadki, gotuję, wycieram gile i kłócę się z kotami.
Bez pracy.
Bez wkurzającego szefa.
Bez bezlitosnego zarządu.
Bez KPI.
Bez walki o ARPU.
Bez maratonów spotkań i telekonferencji.
Bez wlepiania wzroku w monitor.
Bez przekleństw rzucanych pod adresem twórców power pointa, czy excela.
Bez sensu...

Moim jedynym zmartwieniem powinno być "co dziś na obiad" oraz jak to coś przygotować jednocześnie doglądając rozbrykanego dziecięcia :)
Niestety, człowiek bez pracy głupieje. A przynajmniej ja.
Naprawdę potrzebuję powrotu do biznesu. Zajęcia, na które pewnie będę kląć, ale które zmusi mnie do wyjścia z domu, pogadania z ludźmi, ogarnięcia się. Oderwania się od bycia housewifem ;)

Próbowałam jakieś lokalne projekty uruchomić, ale mam wrażenie, że sprawy tutaj dzieją się w tempie i trybie absolutnie godnym prowincji. Ślimaczą się przeokropnie, a cierpliwość to zdecydowanie nie jest moje drugie imię.

Więc dzisiaj postanowiłam wreszcie użyć zawodowych i prywatnych kontaktów, żeby sobie pomóc.
Pomóc sobie nie zwariować, czyli znaleźć zajęcie jakkolwiek związane z tym, co przez lata zawodowo robiłam.
Wysłałam na fejsie setki wiadomości, rozmawiałam (zwykle przez chwilę, ale zawsze) prawie z każdą zaczepioną przez siebie osobą. Strasznie to wszystko męczące. Ale i krzepiące.
Bo naprawdę bardzo wiele osób chciało pomóc.
Kilka z nich pomogło realnie, czyli przesłało moje CV do działu HR, zapytało przełożonych, czy kogoś takiego nie szukają, nasłało na mnie swoich znajomych z branży, albo podpowiedziało kogo zapytać i gdzie szukać dalej.
Pewnie prędzej, czy później to zaowocuje jakąś realną pracą do wykonania, za którą przy dobrych wiatrach nawet ktoś mi zapłaci :)

Ale nie to mnie poruszyło.

Niemal co druga osoba, którą zagadnęłam o pracę była bardzo zdziwiona, że chcę pracować. Że szukam zajęcia, chociażby na pół gwizdka, być może poniżej kwalifikacji, prawdopodobnie za marne pieniądze, ale ze wszystkimi gównianymi bonusami typu deadline'y, użeranie się z podwykonawcami, obsługą klientów bez mózgu, itd.
Jak to chcę wrócić do życia zawodowego?!? Czy się z Holendrem pokłóciłam i wracam na stare śmieci? Czy sarny mi zbrzydły i teraz wolę podpatrywać korposzczury? Czy się może z koniem na głowy zamieniłam, że tęsknię za korkami w warszawskim Mordorze, zamiast delektować się ciszą i zielenią?!?
Bo zdaniem większości moich warszawskich znajomych, prowadzę idealne życie i z radością by się ze mną zamienili. Bo oni marzą, żeby nie chodzić do pracy. Żyć na wsi. Czesać owce, czy tam kurna coś...

I ten eksperyment ładnie bardzo pokazał mi, jak kochamy tylko to, czego nie możemy mieć. Trawa jest tak bardzo jaskrawo zielona po drugiej stronie płotu... 

Ja wiem, moi drodzy znajomi, że po roku patrzenia w niebo, walki z kretem i sprzątania sarnich gówien z podjazdu, byście jak ja, wyli do miasta. Wiem to, bo jestem, czy raczej byłam, zupełnie taka jak wy...

Nie, zmiana strony płotu niczego nie załatwia. Niestety. Zawsze chcemy być gdzie indziej. 

A taki płot wiele ma imion. 
Ilość posiadanych pieniędzy na koncie, pięć kg w dupkensie, czy osuszenie kolejnej butelki wina.

Przy czym osuszenie lub nie butelki wina nigdy niczego w życiu nie zmienia, więc nie ma powodu, by trwać w sztucznej trzeźwości ;-)

A narzekanie to ludzka rzecz. Gdy moja babcia pyta jak tam u mnie, a ja zaczynam jechać fatalizmem, ona nawet nie słuchając mówi - oho, narzekasz, czyli jeszcze żyjesz i masz trochę siły, więc nie jest tak źle!

Życzę Wam więc, żebyście zawsze mogli sobie ponarzekać i by Wasze marzenia nie spełniały się za często, bo połowa z nich okazałaby się pewnie przekleństwem. No i szkoda je tracić na rzecz nieurywającej dupy rzeczywistości :-)

22 komentarze:

  1. W moim przypadku ludzie też bardzo się dziwili, że chcę pracować skoro urodziłam dzieci. Okropnie mnie to wpieniało:) A mieszkałam w mieście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to jest dosc dziwne, ze nadal uwaza sie, ze jak babka urodzi, to powinna zrezygnowac z ambicji i dawnego zycia... :-/

      Usuń
  2. Bo zawsze lepiej jest akurat tam gdzie nas nie ma... I zawsze sa tacy co nas w danym momencie nie rozumieją. Mam znajoma która ma wszytsko. Dosłownie wszystko. Każde jej marzenie jest spełniane w mgnieniu oka. A ona jest nieszczęśliwa. Juz chyba sama nie wie dlaczego... Nie na darmo jest stare jak świat przysłowie ze pieniądze szczęścia nie dają. Dają spokój egzystencjalny ale to do życia w zgodzie ze soba wielu nie wystarcza. Mysle tez ze ta pogon za tym "czymś" w zyciu nie do końca
    Jest dla nas dobra bo zawsze bedzie nam mało, słabo, za krótko... Zycie w takim rozerwaniu jest trudne i misę sie źle skończyć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzekłaś :-) mózg Ci się od ciąży nie zbudyniował ;-)

      Usuń
  3. to ja może skomentuję to takim oto cytatem: "szczęście leży nie w posiadaniu tego, czego chcemy, ale w chceniu tego, co już posiadamy."

    OdpowiedzUsuń
  4. Dokładnie:) Nadal wiele osób jest przekonanych, że do szczęścia potrzeba kobiecie tylko rodziny:) I nawet nie biorą pod uwagę tego, że dzieci kosztują.

    OdpowiedzUsuń
  5. mnie tam nie dziwi, że chcesz zostawić sielankę i iść do pracy. Już dawno odkryłam, że praca jest człowiekowi potrzebna do utrzymania równowagi psychicznej. Cudownie byłoby gdyby to była praca też na miarę tego człowieka inteligencji i kompetencji, ale jak się nie ma co się lubi...To się marzy o tym.
    Powodzenia

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja jednak całkiem jestem inna :) Bo ja pracowałam długo, jakieś 30 lat, pracowałam, bo nie miałam innego wyjścia, ale moim marzeniem było zostać w domu i nie pracować zawodowo. I w końcu tak się stało. Już ponad dwa lata nie pracuję, przeniosłam się z mężem na wieś, dzieci mamy dorosłe, więc mieszkają osobno i dość daleko teraz od nas i... Jest mi wspaniale, cudownie, doskonale. Tego pragnęłam i jest mi z tym dobrze, za nic w świecie nie chciałabym wrócić do pracy. Problemem jest strona finansowa, brakuje nam kasy. Ale! Mimo to nawet nie myślę o szukaniu pracy. Już to gdzieś pisałam, ale się powtórzę: wolę klepać biedę, niż pracować zawodowo. Tak mam. I koniec ;) Nie nudzę się ani przez moment. Mamy tu mało znajomych, ale do ludzi zupełnie nas nie ciągnie, więc to też jest OK. Tak więc jestem w stanie zrozumieć twoje argumenty i uczucia, ale... Wciąż się dziwię, że ktoś może chcieć pracować, tym bardziej, jeśli nie musi, nie przymiera głodem itp. :) Dla mnie to jak zakładanie sobie obroży i uwiązanie się łańcuchem do budy, ograniczenie wolności i niezależności. Na samą myśl rzygać mi się chce :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A widzisz, moze to przychodzi z wiekiem, albo doswiadczeniem, ja pracowalam tylko 12 lat ;-)

      Usuń
    2. Nie wiem. Może gdybym zarabiała porządne pieniądze, to inaczej bym to widziała. Ale nigdy nie zarabiałam dużo. No, i jednak zawsze, ale to zawsze, miałam to parszywe poczucie, że moim życiem dowolnie dysponują obcy ludzie :)

      Usuń
    3. A ja mimo pracy w kilku korpo nigdy nie mialam takiego poczucia. No i korpo korpo nie rowne ;-)

      Usuń
  7. powtórzę, ale trudno:)
    w 100 % zgadzam się z tym że marzymy o tym czego akurat nam brak, czyli "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia":)

    p.s
    kocham Twoje teksty
    malarka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję :)
      jeśli się jedno z moich marzeń zamieni w przekleństwo, to może kiedyś coś gdzieś wydam, albo przynajmniej opublikuję ;)

      Usuń
  8. Jestem za czekam!!! uwielbiam polską literaturę:)
    malarka

    OdpowiedzUsuń
  9. No właśnie, może niedługo będziesz użerać się z wydawcą, zamiast podwykonawcą - uwielbiam Cię czytać :)
    A co do bycia housewifą - od prawie roku siedzę w domu całkiem jak Ty z młodą potomkinią, ale na samą myśl powrotu do pracy w sql dostaję dreszczy. Już wolę być domowym logistykiem ogarniającym rodzinne tornado za groszowy macierzyński. Dobrze mi w domu, chociaż czasem muszę wyjść "do ludzi", bo przecież można zwariować, nie? :P
    Pozdrawiam, Ilona

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja tam wolę pracować (próbowałam jednego i drugiego:) Chociaż zgadzam się, że zależy jaka praca i za ile - podła praca za marne pieniądze to nie to. Praca, która jest równocześnie pasją i na dodatek za dobrą kasę - ech, rozmarzyłam się...

    OdpowiedzUsuń