niedziela, 2 listopada 2014

lokalna egzotyka

mieszkam na Śląsku już niemal 1,5 roku, ale pewnie rzeczy nadal mnie zadziwiają.
niby wiedziałam, że nowe życie tutaj będzie diametralnie inne od tego, które miałam w warszawie, ale nie można się przygotować na wszystko.

niby nie spodziewałam się, że w Raciborzu będę miała Starbucksa, albo inną kawową sieciówkę, ale jak przyjechał do mnie znajomy ze stolycy i chciałam z nim odbyć biznesowe śniadanie, to się okazało, że sorry, ale albo Statoil, albo McDonald's, bo wszystko inne otwarte od 9 lub 10, więc wylądowaliśmy u mnie w s...salonie ;-)

do kina się wybrałam z koleżanką. lokalnego. troszkę tylko śmierdziało pleśnią, ale:
miejsca na nogi było tyle, że z ledwością udało mi się moją nie-aż-taką-krótką raciczką dosięgnąć do fotela przede mną. najdroższy możliwy bilet (bez ulg, w weekend) kosztuje 16 zeta. przed filmem nie wyświetlono ANI JEDNEJ reklamy. było bosko :-)

z okazji bycia osobą niezatrudnioną (bo gdyż "niepracującą" mi przez palce nie przejdzie), mogę wybierać się na shopping spożywczy o porach absolutnie wcześniej dla mnie niedostępnych, np. o 11 rano. zwykle jest to świetny pomysł, bo w moim lokalnym centrum rozrywki światowej, czyli CH Auchan, grasują tylko mi podobne istoty.
ale nie w czwartek.
bo gdyż w czwartek w Auchan, jak była mi łaskawa wyjaśnić pani kasjerka, jest Dzień Emeryta.
japierdolękurwamać... przepraszam, ale nadal na wspomnienie dostaję palpitacji serca. otóż wyglądało to tak, jakby od dnia następnego w naszym kraju miało zabraknąć cebuli, ziemniaków, buraków, jabłek i kwasu chlebowego. oraz oczywiście szyny, kiełbas i jaj. na worki tego brali, przysięgam. te zaszuszone staruszki. ile to takie chuchro może zjeść tych ziemniaków?! i ile potrzebuje cebuli się pytam? codziennie robią sobie zupę cebulową, przyrządzają 20l smalcu z cebulką na zimę i nacierają się syropem cebulowym przed snem?
a zresztą - co mnie to, niech se żrą cebulę i zagryzają burakami, spoko. tylko czemu ZAWSZE muszą te babcie stać na środku alejek?! a jak idą, to oczywiście muszą iść absolutnie mega wolno, ale tak żeby nie dało się wyprzedzić... i zawracać w najmniej oczekiwanym momencie, bo przecież zapomniała o worku marchewki...
naprawdę, babcie mnie rozwaliły. bo jedna babcia spoko, nie jest groźna. ale w stadzie, to one są naprawdę zabójcze. a nie zna życia ten, kto nie przeżył Dnia Emeryta w czwartek w Auchan i nie musiał się zmagać ze stadami dziarskich babć i dziadków.
takie to to schorowane i zagubione niby, nie? ale umysł jak żyleta! zbierają te punkty na karcie emeryta i kłócą się przy kasie, że nie nienie, wcale nie powinni mieć 428 punktów, tylko 530, bo przecież ziemniaki liczą się dzisiaj podwójnie, a 20 punktów wykorzystali, żeby kupić znicze w promocji 50%, plus z gazetką mają trzeci worek buraków gratis, itd.
kto wymyśla te zasady?!?
siedzi sobie w HQ firmy Auchan na Polskę jakiś biurw i knuje. ha, zaskoczę ich tym razem. tak zagmatwam zasady, że żaden się nie połapie i weźmie drugą doniczkę chryzantem, bo będzie sądził, że półdarmo, ale NIE! ha!
ale dziadków nie oszukasz. oni zaraz po tym, jak rozwiążą już wszystkie krzyżówki z TeleTygodnia biorą się za rozkminianie regulaminów promocji Auchan. zwykły korpoczłowiek nie ma z nimi najmniejszych szans, bo przecież zaczyna pracę o 9 i kończy o 18, a dziadki nie śpią od 4 rano, a z korzystania z promocji uczynili swoisty sport...
RATUNKU.

ale wiecie, co naprawdę jest inaczej i co za każdym razem mnie rusza?
to, że jak wyjdę u siebie na wsi do sklepu, to po drodze słyszę jakieś 10-20 razy "dzień dobry", chociaż nie znam nikogo.
w swoim bloku w wawie miałam kilka knajp, do których chodziłam regularnie, sklepy w których kupowałam prawie codziennie. spotykałam wciąż tych samych ludzi, ale nikt nie mówił sobie "dzień dobry", nawet sąsiedzi w windzie...

no i oczywiście język. nadal jak widzę "szef kuchni poleca golonko", to mam ochotę wziąć flamaster i to poprawić na polski ;-)

8 komentarzy:

  1. Starsi korzystając ze swoich zniżek kupują taniej dla wszystkich sąsiadów i rodziny:)

    OdpowiedzUsuń
  2. troche to smieszne, ale tez troche przykre.. mam nadzieję,ze nie taką starość będe miała.. tutaj u nas babcie pomykają na szembeka..z wózkami.. moj instruktor od jazdy nazywa je hokeistkami.. idzie taka schorowana.. ale jak autobus podjedzie to laska w górę i zapierdziela do autobusu pierwsza.. i jeszcze jak sie łokciami rozpycha:) jak hokeista na lodzie heh

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach, babcie osiągające trzecią prędkość kosmiczną w wyścigu do wolnego miejsca siedzącego w autobusie... w czasie studiów w Katowicach mieliśmy na to lokalną śląską nazwę - Sitzkrieg ;)

    ha_lucynka

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeszcze z lokalnej specyfiki Racibobrza i okolic: Wielkie Sprzątanie Domu, Obejścia i Okolic co sobotę, obsesja Ślązaczek na punkcie okien i firanek (ostatnio jest też moda na storczyki ;), kawa mrożona z najlepszą na świecie bitą śmietaną i polewą nugatową w kawiarni Piotruś obok Rynku (niestety w zeszłym roku lokal przeszedł remont, nie mogę odżałować boazerii, paprotek i lady chłodniczej z wczesnych lat 70.) oraz niedzielne spacery w Rudach Raciborskich, zamku z muzeum wnętrz w Pszczynie oraz pałacach i pałacykach po drugiej stronie granicy.

    ha_lucynka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okna mam najbrudniejsze na calym Slasku, na bank.
      A Piotrusia wlasnie niedawno odkrylam i potwierdzam - cos co nazywa sie tam kawa mrozona jest czyms najlepszym na swiecie. Orgazm kaskadowy przez slomke! :)

      Usuń