jak podejmowałam decyzję o wyjeździe z Wawy i zamieszkaniu na śląskiej prowincji, to się śmiałam, że wybrałam mocno alternatywną ścieżkę życia i... yy... kariery ;)
cała polska robi przecież odwrotnie, zbiera manatki, pakuje w słoiki śląską kiełbasę, wędzonego oscypka, kiszonego śledzia, czy białostocką kiszkę ziemniaczaną i szuka szczęścia w stolicy.
to co zrobiłam nie jest szczególnie popularne. być może dlatego, że większość uważa (i pewnie ma rację), że to totalna głupota, wiel-błąd i fanaberia :)
ale to co ja zrobiłam, to jest mały pikuś w porównaniu z tym, co zrobił Holender.
przeniósł się z serca Europy na wygwizdów dzikiej Polski. sam. z własnej woli. i to nawet nie z miłości, bo przecież jeszcze mnie wtedy nie znał... ;) i wylądował w regionie naszego uroczego kraju, gdzie ogromna część Polaków, gdy tylko może, spieprza zarabiać eurasy w Dojczlandii, albo w Holandii właśnie. kilka razy byłam świadkiem, jak w sklepie, w PL, pytali się go łamaną niderlandczyzną, co też do cholery robi w Polsce. - Pracuję! - odpowiadał łamaną polszczyzną Holender, a oni zawsze odpowiadali coś w stylu "o kurrrwa, ale to przecież my jeździmy do Holandii na truskawki / budowę / do lepszej pracy i życia, co ty tu za manianę odstawiasz brachu"
można więc chyba powiedzieć, że oboje wybraliśmy dobrowolną zsyłkę.
i jesteśmy jak te dwa eksponaty. okazy. jeden dziwniejszy od drugiego.
chudy holenderski majonezożerca i pieprznięta lafirynda z wawy. tacy wyjątkowi! ;)
ale tuż przed świętami sytuacja się drastycznie zmienia.
bo tutaj, na prowincji, w czasie świąt ulice nie pustoszeją. a byłam do tego przywiązana i uważałam to za zjawisko naturalne, jak każdy, kto mieszka w Warszawie. puste ulice to prawdziwie wyjątkowy widok. ot, magia świąt :)
ale tutaj nie. tutaj się zagęszcza. nagle co piąty samochód ma warszawskie tablice rejestracyjne, co dziesiąty niemieckie, a co dwudziesty żółte holenderskie blachy. Ślązacy wracają ze swoich zsyłek na święta do domu. robi się tłoczno i głośno, a na parkingach hipermarketów drastycznie wzrasta populacja wypasionych bet i ryczących merców. oraz nie tylko my rozmawiamy ze sobą w ponglishu.
i naprawdę bardzo się cieszę, że już po świętach.
przede wszstkim, po wykupieniu wszystkiego co "dobre, bo polskie" ze sklepów, państwo przyjechani na święta, pakują się wyjeżdżają. na ulicach zrobiło się pusto, znów wszyscy suną 50km/h, zatrzymują się na pasach, żeby przepuścić przechodniów, a stężenie irytujących warszawiaków nie przekracza krytycznego poziomu ;)
a Twoich kretów nie zabrali?
OdpowiedzUsuńno właśnie jakoś nie. a dobre i polskie przecież! ;)
UsuńI za darmo :)
UsuńI w hurtowych ilosciach! ;-)
UsuńKrety to ostatni patrioci w tym kraju - nie rzucą ziemi, skąd ich ród ;)
Usuńha_lucynka
Widzę to, one sobie codziennie Rotę o wschodzie słońca śpiewają! :)
UsuńAch jacy jesteśmy nietuzinkowi.... samozachwyt rozwala.
OdpowiedzUsuńnoo... czytanie ze zrozumieniem jak widzę boli.
Usuńa anonimowe komentarze przestały mnie ruszać wiele lat temu :-*
Ja na mniejsza skale, ale w sumie...tez;) Zawsze w duzych miastach, a kilka lat temu z City na moja heska "wioske"...wprawdzie z zamkiem, ale wioske:) A kiedy dwa lata temu mialam super okazje i mozliwosc przeniesc sie z powrotem i to do jednej z super dzielnic (bo zawsze mieszkalam w super dzielnicach, tez jestem nietuzinkowa i lubie wpadac w samozachwyt, a co;), to powiedzialam: ni chu...chu! I zostalam:)
OdpowiedzUsuńTessa
Wioska z zamkiem! Pachnie nie tylko samozachwytem, ale i księżniczkowaniem! :D
UsuńJa też mam bardzo mieszane uczucia co do wyprowadzki. Bardzo chcę do miasta, pracy, itd, ale też bardzo jestem rozkochana w tym co mam teraz. A pogodzić się nie bardzo da, bo na chałupy w mieście, które mi się podobają, nas nie stać :( No, chyba że odzyskam wraszawską pensję ;)
Nie na darmo co poniektorzy mowia na mnie (nie do mnie;) prinzessin;)
OdpowiedzUsuńU mnie jest o tyle dobra sytuacja, ze w poblizu duzo miast, tak ze przemyslowych z dobrym dojazdem, a do samego City S-Bahnem niecale 20 min.
A w samym miescie, nawet, gdyby nas na dom bylo stac, to nie ma tam tak pieknych widokow i tyle zieleni wokol, przyzwyczailam sie do pol, lasow i lak.
Moja wies wprawdzie ma prawa miejskie, ale tylko dzieki temu, ze na sile do niej dolaczyli jedna wioske (osieldle? sypialnie?), bo im "dusz" do praw miejskich brakowalo:)
Mysle, ze powinnas miec takiego nicka! :-)))
UsuńBrzmi super, zazdroszcze :-)
Tessa mi lepiej pasuje,uwierz, ze ta prinzessin brzmi czasem obrazliwie (choc, oczywiscie nie dla mnie;) a na reszte (czyli wglad przestrzenny;) zapraszam, jak bedziesz kiedys przejazdem w okolicy.)
UsuńBiorąc pod uwagę, że zawsze i wszędzie jestem przelotem i w pośpiechu, odwiedziny są niezwykle mało prawdopodobne, aaaaale nie mówię nie :) Dziękuję!
Usuńhehe, nie ciesz się: lato za pasem
OdpowiedzUsuńPowroca..? :-)
UsuńI tak masz dobrze że napływ ludności odbywa się tylko kilka razy do roku. Ja mieszkam w średniej wielkości mieście i niestety mam napływ ludności z okolicznych wiosek co weekend. Nie da się normalnie zaparkować, zaleźć miejsca w restauracji albo w kawiarni, wszystko okupowane przez przyjezdnych ... Stroją się w odświętne ubrania (no bo na wsi na co dzień nie ma się gdzie zaprezentować) - i jazda do miasta zażyć cywilizacji ! Masakra. Nie płacą podatków w moim mieście tylko u siebie na wsiach więc dlaczego się tu pchają i utrudniają mi życie? Ja do nich na jarmarki nie jeżdżę...
OdpowiedzUsuńPrzyjezdni to faktycznie średni temat. A turyści to już wyjątkowo upierdliwa stonka.
UsuńAle.
Z drugiej strony, pewnie nie raz, czy dwa zdarzyło Ci się gdzieś na weekend wyskoczyć, albo na wakacje. Wtedy też jadasz i chodzisz pod nosem ludzi mieszkających tam na stałe, którzy nie skaczą z radości na widok kolejnego samochodu, turysty, debila, który źle parkuje, zajmuje miejsce w knajpie i kręci się pod nogami z tym swoim głupim aparatem... Nie jest tak? :)
Akurat turyści to zupełnie inna bajka. Przyjeżdżają zwiedzać punkty turystyczne mojego miasta, a nie napatrzeć się na cywilizację i miejskie życie. Ich ścieżki z mieszkańcami prawie się nie przecinają. Turyści nie przesiadują w kawiarniach, restauracjach, galeriach handlowych, parkach, nie przyjeżdżają na place zabaw z dziećmi, psami i dziadkami żeby zjeść obowiązkowo lody. Tak, lody to stały obowiązkowy punkt programu zanim wróci się do siebie na wieś. Turysta wpada na szybki obiad do knajpy polecanej przez przewodnik i biegnie dalej w swoje punkty turystyczne....
Usuń