Wszyscy lubią wypoczywać na świeżym powietrzu. Wietrzyk, słoneczko, zieloność, zapach kwiatów, zimne piwo lub dobry drink z widokiem na las. Dlatego tak strasznie fajnie jest mieć ogród. Im większy, tym lepszy. Wypielęgnowany i wyczesany, albo dziki i naturalny. Co kto lubi. Ale liczy się przestrzeń, zieleń, natura...
Wszystko to prawda, ale pod jednym warunkiem. Że ten ogród nie jest Wasz. Twój. MÓJ kurwa... :-/
Podobnież istnieją ludzie, którzy lubią kosić trawę, walczyć z krzaczorami, kretem, chwastami, ślimorami, a przygotowywanie kompostu jest dla nich taką przyjemnością, jak dla miłośnika kuchni gotowanie. Wszyscy oni, jak sądzę, mają działkę wielkości znaczka pocztowego. Robią bziu-bziu kosiarką w jakieś 10 minut, potem wyrywają dwa źdźbła perzu, pogadają chwilę z jedynym ślimakiem, zanim go odtransportują na pobliską łąkę. A kret? No tak, to ten fajny koleś z czeskiej bajki, wiadomo... A gdyby im się przytrafił w ogrodzie, to będą pułapki na niego zakładać i wywozić kilka km w przyjemniejsze krecie tereny.
Taaaak.
No moja rzeczywistość jest ciut inna i mimo, że naprawdę kocham to miejsce, to jest to typowa relacja oparta na toksycznej miłości, miłościonienawiści... ;)
W moim ukochanym serialu Przystanek Alaska / Northern Exposure (tak, tak... stąd między innymi nazwa blogaska), Maggie O'Connell uśmierca swoich chłopaków. Oczywiście nie że specjalnie. Samo się tak jakoś dzieje, że spadają na nich meteoryty, zamarzają, albo przytrafiają im się inne dość niepospolite okoliczności śmierci.
Ja mam podobnie. Tyle, że nie z moimi chłopakami. Z ogrodnikami...
Jak się wprowadziliśmy na wieś, to dziecię moje miało chyba ze dwa tygodnie. Facet mój, Holender znaczy, nie jest typem ogrodnika, nie ma czasu, nie lubi, nie zna się. Więc jasne było, że będzie nam potrzebna pomoc do ogrodu. Ktoś zaufany, kto ogarnie nam teren także wtedy, gdy nie będzie nas w domu, a nie ma nas przecież bardzo często. Ktoś, komu będziemy mogli zostawić klucze do chałupy. A więc ktoś z polecenia.
Nie było łatwo, ale pojawił się Pan Wujek. Pan Wujek jest wujkiem znajomych. Zawodowym ogrodnikiem, z tytułami że tak powiem i doświadczeniem. Idealny!
Ustaliliśmy cenę za prace wstępne (doprowadzenie ogrodu do porządku) i za tygodniowe utrzymanie.
Świetnie.
Nie było świetnie, gdy doszło do płacenia, gdyż ustalona cena okazała się być nieaktualna i nagle podskoczyła o 30%, a i warunki współpracy okazały się być inne. Rozstaliśmy się wszyscy z kwaśnymi minami...
Potem poszliśmy w prostotę. Niech będzie student. Prosta fizyczna praca, szybka kasa, gotówka do ręki i małe piwko w cieniu czereśni w przerwie na lancz, który mogę dostarczyć. Moim zdaniem powinno działać. Nie działało. Student ogrodnik pojawiał się raz na miesiąc, albo tylko na pół trawnika...
Dziecko podrosło, wysłałam je do żłobka, zaczęłam kosić sama. Spoko. Aktywność fizyczna na świeżym powietrzu jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Jednakowoż.
Jakoś mnie tak walnęło po oczach, że naprawdę nie jest szczególnie kobiecym zajęciem popieprzanie 3 dni w tygodniu z KOSĄ spalinową oraz kosiarką wielką i ciężką jak kombajn. Że przecież koszenie, szczególnie to wyczynowe, to jednak męskie zajęcie. Że lepiej się czuję w szpilkach niż w gumowcach, cała pokryta trawiastym pyłem i kurzem. Że mam prawo powiedzieć, że to chrzanię...
No i akcja ogrodnik powróciła. Inni znajomi, inne polecenie. Cena ustalona, wszystko będzie pięknie.
Miał zacząć pod naszą nieobecność, bo musieliśmy wyjechać, a trawa nie może czekać kolejnego tygodnia.
Spoko.
Zostawiłam cały sprzęt, instrukcje co i jak. Miałam nawet z góry, w ciemno, zapłacić, ale całe szczęście nie miałam gotówki... Całe szczęście, bo pan się nie pojawił, co wnioskuję po nieskoszonej trawie, a na kontakt telefoniczny nie reaguje.
Sami widzicie... naprawdę wykańczam ogrodników.
Holender mówi, że pewnie jestem super mega suką w kontaktach z podwładnymi i że pewnie mam to z korpo i że ci biedni ogrodnicy to czują. Obiecują przyjść, bo się mnie boją, ale potem zwiewają z wyłączoną komórką...
Masakra.
Jest też jeden ciekawy wniosek ze wszystkich tych doświadczeń ogrodniczych. Nie jest prawdą, że w PL nie ma pracy, że jest źle. Źle jest tym, którym się nie chce. A nie mają pracy, żadnej pracy, tylko ci, którzy tej pracy nie chcą...
Ogród mam zarośnięty, sama walczę z kosiarką i moje kurwy wykrzykiwane przy kolejnym problemie z kosiarką na bank są słyszane w całej wsi. Czy przyszedł ktoś, kto zaproponowałby, że mnie wyręczy za taką lub inną kwotę? Oh, no skąd. Wszyscy przecież żyją tutaj dostatnie i nikomu nie jest potrzebnych tych kilka dodatkowych stów...
ARGH.
Trawa wzywa :(
Moi znajomi prowadzą spore gospodarstwo agroturystyczne na podlasiu. I od kilku lat mają wielki problem ze znalezieniem kogoś do pomocy. Głównie do sprzątania takiego ogólnego, nie kapitalnego z szorowanie szczotą ryżową podłóg, ścian i innego dobra utytłanego przez gości. Chodzi o góra 3 razy w tygodniu 3-4 godziny + ew. kiedy jest piląca potrzeba. Jak się okazuje problem nie leży w proponowanej kasie za te usługi, tylko w leniwcu drzemiącym w ludziach.
OdpowiedzUsuńZnam masę takich opowieści :(
UsuńKolega ma firmę budowlaną. Zleceń tyle, że naprawdę może dobrze płacić i chętnie by zatrudniał. Ale ludzie przychodzą na tydzień-dwa i albo decydują, że lepiej im na zasiłku, bo się nie brudzą i tv można pooglądać, albo biorą wypłatę, przepijają, zawalają terminy, itd. No i tak to się niestety kręci... :(
odezwał się nie leniwiec, który nawet własnego trawnika nie skosi a zarzuca innym lenistwo...
OdpowiedzUsuńNo to dlaczego Jola nie kosisz trawy u innych? Przecież szukasz pracy.... Aaaa nie, dla Joli to praca poniżej godności. Ale inni, którzy jej nie podejmują to już lenie... zabawne jak punkt widzenia zależy od punktu siedzenia...
OdpowiedzUsuńJej... Tak bardzo sie nie rozumiemy, ze chyba bedzie lepiej, jak przestaniesz tutaj zagladac, szkoda jadu... ;-)
UsuńPo pierwsze nie szukam pracy fizycznej, bo nie musze. Nie narzekam na brak srodkow do zycia, wystarcza mi na duzo maselka na chlebku. Po co mialabym komus kosoc trawniki?
Pisalam o ludziach jeczacych, ze im nie starcza do umownego pierwszego. Chetnie kogos finansowe wespre, w zamian za prace. Chetnych brak. Jeczacych wielu.
w przeciwienstwie do zadan w mojej pracy zawodowej, koszenie trawy albo strzyzenie plotu jest zadaniem, ktore ma poczatek, rozwiniecie i zakonczenie. po zakonczeniu widac efekt, ktory napawa mnie duma i daje poczucie spelnionej misji. ostatnio odkrylismy tez czyszczenie woda pod cisnieniem. rewelacja.
OdpowiedzUsuńlylowa
:) Też tak starałam się na to patrzeć, ale przy odpowiednio dużej powierzchni, koszenie trawnika jest zajęciem na zawsze i na każdy dzień. Wszystkiego na raz nie obkoszę, czasami pada, czasami mnie nie ma... Wychodzi na to, że powinnam kosić zawsze, gdy tylko mogę... :(
UsuńAle masz rację, praca fizyczna daje piękne wizualne efekty :)
Co czyściliście wodą pod ciśnieniem? Mam omszały dach z jednej strony, ale jak sądzę, sama się do niego nie dobiorę przy moim wzroście :(
Mam dokładnie ten sam problem. Trawa niedługo będzie po kolana, ale się zaparłam i nie koszę. Znalezienie kosiarza, za rozsądną cenę, jest absolutnie niemożliwe. Ludzie oczekują stawek, jakby mieli wykonywać pracę przynależną profesorowi z autorytetem uznanym na całym świecie.
OdpowiedzUsuńHaha, no bo mamy kult pracy umysłowej. Wszyscy poszli na uniwersytety i będą zarządzać i marketingować, a robić nie ma komu... ;)
UsuńRozwalają mnie pańcie które same okien nie umyją, w domu nie posprzątają, trawy nie skoszą - i narzekają na to że ludzie są leniwi i nawet za dobre pieniądze nie chcą im usługiwać
OdpowiedzUsuńRozwalają mnie pańcie które dostają bólu dupy gdy wiedzą, że są laseczki na tym świecie które stać na to aby zapłacić komuś, żeby ten ktoś posprzątał chatę, okna umył, poprasował aaa i trawnik skosił :)
UsuńAnna - piona! :)
UsuńA dodatkowo mnie rozwalają osoby, które plują jadem anonimowo. Jakie to odważne i dojrzałe.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJolu a rozpatrywałeś kosiarkę samobieżna? Kretów nie wykończy ale przynajmniej powierzchnie płaskie ogarnie
OdpowiedzUsuńNie sądzę, żeby to było rozwiązanie dla mnie. Mam naprawdę dużą powierzchnię, górki, dołki. Plus teren, który jest bardzo nierówny, a też musi być koszony... :-/ Ale popatrzę, co tam producenci wymyślili. Dzięki! :)
UsuńOj taaam, lada moment Decybel dorośnie i będzie kosił w ramach dorabiania do kieszonkowego :P
OdpowiedzUsuńMyslisz, ze czekac z koszeniem do tego czasu? ;-)))
UsuńNajlepszą kosiarką samobieżną będzie chyba koza:)
OdpowiedzUsuńZ doswiadczenia babci wiem, ze koza zezre wszystko. Procz trawy. Owce lepsze :-))
UsuńDżola, czemu nie kupicie sobie traktorka do koszenia? Wsiadasz i kosisz. Widzę po papie, który kiedyś chodząc za kosiarką, kosił 2-3 pełne dni, teraz robi w 2-3 godziny. A też mamy olbrzymi ogród, a raczej byłe gospodarstwo rolne. Mało tego, podejrzewam, że jak kupisz traktorek do koszenia, to od razu znajdziesz mieciów chętnych do roboty. :)))
OdpowiedzUsuńNo wiec powoli dorastam do tematu i chyba jako prezent urodzinowy sobie zamowie ;-) kobiety na traktory! ;-)
UsuńTo ja fotkę poproszę. Dżolanta w gumofilcach, na traktorze... co to się z ludźmi dzieje...
Usuń:-D
Jola jeszcze w grę może wchodzić kucyk zamiast psa w ogródku :P
OdpowiedzUsuńTak. I dwie male swinki. Krowka i konis... Oczywiscie :-)
UsuńDo tych owiec, o których pisałaś wcześniej, będą pasowały jak ulał.
UsuńI będziesz wsiowa "dama" pęłną gębą ;P
a może by tak Holender sprezentował Jolce samobieżną kosiarkę? widuję tutaj takie - snują się całymi dniami po równo ściętej trawie, czasem na całkiem rozległej przestrzeni, więc to chyba działa
OdpowiedzUsuńTraktorek to jest genialny pomysł! Mam taki i póki działał, był niezastąpiony! Tylko, że się wziął i zepsuł buuu. Panowie z Husqvarny u nas w pobliskim mieście bardzo jakoś niechętnie podeszli do tematu naprawy, a i kwotami rzucali takimi, że ich sobie odpuściłam. Ale muszę wzmóc poszukiwania naprawiacza, bo tylko traktorek jest w stanie sprostać oczekiwaniom i potrzebom :) Kup koniecznie!!!
OdpowiedzUsuńGwoli jasności: ja nie mówię o traktorku. Ja mówię o czymś podobnym do odkurzacza, co samo sobie pracuje. Jakieś takie zmyślne jest, wie gdzie i kiedy ma zawrócić, oraz kiedy podczepić się do stacji-matki. A Jolka by tylko z tarasu, piłując pazury doglądała, żeby rodacy nie podprowadzili
OdpowiedzUsuńPomysl jest genialny w swojej prostocie, ale szczerze watpie, zeby sie sprawdzil w moim poldzikim ogrodzie ;-) to brzmi jak maszynka do wylaszczonych ogrodeczkow, a nie prawdziwych wiejskich haszczy ;-)
UsuńPochodzic po okolicy i poogladac, kto ma ladny ogrod? jak ma dobrego ogrodninika, to wziac namiary, jak sam kosi, to moze da sie namowic do pracy?
OdpowiedzUsuńAlbo odpuscic i pokochac taki zarosniety;)
Tessa
A do anonima: mozna se tez samemu zeba wyrwac, diagonoze postawic i kiszke zoperowac, czemu nie...
Ty, Tessa, jeszsze napisz, do ktorego anonima sie zwracasz, bo jest ich tu kilka.
UsuńE, nie, ja myślałam o traktorku, takim na przykład:
OdpowiedzUsuńhttp://agrotech.home.pl/pl/p/Traktor%2CTraktorek-Husqvarna-TC-130-NOWOSC-SEZON-2015-PROMOCJA-TRANSPORT-GRATIS/653
...ale traktorek to też, skoro haszcze.
OdpowiedzUsuńZ tymi chaszczami to chyba przesada mocna, sądząc po zdjęciach :)
OdpowiedzUsuńTraktorek bylby, bedzie super. Musze tylko kilka-kilkanascie tysi wysuplac ze skarpety ;-)
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.
OdpowiedzUsuń