środa, 9 września 2015

Bajki (nie) dla dzieci

Moje dziecko co wieczór domaga się opowiedzenia bajki. Lub lepiej siedemnastu.

Przerabialiśmy już bajkę na temat wyższości sałaty i wody nad czekoladą i winem.
Wczoraj nawet pokusiłam się o bajkę o tym, że polityką zajmują się ludzie, którym dobro innych leży na sercu. Dzisiaj chyba opowiem mu, że warto płacić składki na ZUS, bo przecież na starość każdy chce mieć godną emeryturę...

Co by tam jeszcze?
Podpowiedzcie proszę, bo już widzę, że zaraz zacznę powtarzać błędy moich rodziców...
Tata zawsze opowiadał mi bajki z tak zwanej dupy. Jak to wilk jechał tramwajem, a porucznik zając go poszukiwał. Wilk dla niepoznaki chował uszy do kieszeni, a zając krzykiem i zębami jadowymi nadrabiał niski wzrost.
Było też o tym, jak całe stado owiec postanowiło zostać indywidualistami. Każda z nich na swój sposób kombinowała, jak być inną od pozostałych. No ale na koniec dnia wszystkie skończyły półłyse, miałcząco-szczekające i z kolczykami w dziwnych miejscach, pijące wyłącznie lemoniadę z ogórka. W zasadzie takie same w tej swojej inności. Najbardziej odróżniała się od nich owca, która akurat była na chorobowym i pozostała przy starym dobrym futrze, beczeniu i skubaniu trawy...
Nie wiem, co mi te bajki robiły z mózgu wtedy, ale wolałabym, żeby moje dziecko nie musiało się przez połowę dzieciństwa zastanawiać, jak ten wilk dawał radę schować uszy do kieszeni. Czy to uszy były zdejmowane, czy może płaszcz był specjalny i miał kieszenie na wysokości uszu... Tyle straconych lat ;)

Mama natomiast zasypiała nad czytaną nam książką mniej więcej na dwa zdania przed finalną sceną pocałunku i "żyli długo i szczęśliwie", więc z litości zostawiałyśmy ją śpiącą przy naszych łóżkach i męczyłyśmy o dokończenie czytania tatę.

Na starość odkryłam, że usypia mnie lepiej niż ciepłe mleko z wódką bajka opowiadana po niderlandzku. Bo mimo iż się staram, rozumiem tylko co dwudzieste słowo. Miś, zając, żabka. Zapalniczka. Miód, herbata. Pyszne. BUM! Haha. Żyli szczęśliwie. Wątroba.
Czy jakoś tak ;)
Mózg się wyłącza, nie walczy, zasypia. Polecam.


10 komentarzy:

  1. Pamiętam, że zawsze domagałam się historii z cyklu: "a opowiedz, jak to było, jak byłaś mała!". I wyobraźnię rozpalały mi historie o pasieniu krów, sianokosach i młócce. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "młócka" cóż to jest za słowo! :))
      Tak. Pracuję teraz na jego zasób historii tego typu, może mu się kiedyś przyda... :)

      Usuń
  2. Jeżli chodzi o niderlandzki to mój małż mówi, że to prosty język, bo ma nieskomplikowaną gramatykę :/ I co z tego jak jest jakiś taki popie... pokręcony w wymowie. No bo nikt normalny nie wymyśliłyby tego ich głęboko gardłowego "h"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano wlasnie. Jak widze pisany, to nawet nie przeraza, ale tego ich g, ktore brzmi jak hhhhhhhr ani r, ktore brzmi jak odglos zazynanego smoka, nigdy sie chyba nie naucze :-/

      Usuń
  3. Oj tak.... Bajki potrafią.... Przypomniało mi się kiedyś, że zawsze kiedy przyjeżdżała do mnie babcia opowiadała mi bajkę o księżniczce z krzywym noskiem. Kompletnie nie mogłam sobie przypomnieć sobie o co w tej bajce chodziło, przepytałam mamę, kuzynostwo... I nic... Znaczy wszyscy pamiętali, że taka bajka była, ale nikt nie wiedział o czym.
    Przestało mi być głupio, że połowy dzieciństwa nie pamiętam i zapytałam babcię (na szczęście zdążyłam). A babcia: a tak... cos tam wymyślałam :)
    Bohater przewodni był niezmienny a historie pewnie były o ZUSie :)

    Pozdrawiam bardzo i cieszę się ze Cię znalazłam po dłuższej przerwie. Znowu czytam i odkrywam na nowo zauważanie z radością otaczającego świata. Mimo wszystko a czasami nawet wbrew wszystkiemu. Dzięki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, dzieki ze mnie znalazlas :-)))
      Calusy, dla ksiezniczki z krzywym noskiem tez! ;-)

      Usuń
  4. mojego ojca raz matka wrobiła w czytanie na dobranoc ( to był początek lat 70-tych a może końcówka 60-tych, telewizory w bloku były dwa). Ojciec żeby sobie urozmaicić czytał nam od końca...Dowcipny taki.
    Moje dzieci z kolei nie lubiły i nie chciały czytania, opowiadania bajek itd. Misia, taka mała jak Decybel teraz, kładła mi rączkę na ustach "nie mów". Do dziś została racjonalistką. A synek wolał sam gadać. Też mu nie przeszło. Więc nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piekne to 'nie mow' :-))))
      Dzieciaki to niesamowite bestie :-)

      Usuń
  5. Na któreśtam urodziny (ósme?) dostałam od mamy opasłe tomisko z baśniami Andersena. Mama codziennie nam czytała po kilka stron, przebrnęła przez całość. Uwielbiałam te wieczory. Poza tym często prosiłam, żeby mi na dobranoc śpiewała, znała kilka piosenek z czasów harcerskich ;)

    Wychowywałam się prawie bez ojca, za to z dziadkami, dziadek często opowiadał nam bajki o tym, jak dziad z babą chowali się przed diabłem Borutą, zawsze oczywiście udawało im się diabła pokonać ;) Babcia krzyczała, że niepotrzebnie nas straszy na noc, ale my to uwielbialiśmy.

    Pytanie - czy lepiej dzieciaka od małego przygotowywać na przeciwności losu, czy oszczędzać go, opowiadając mu o pięknych księżniczkach i dzielnych rycerzach? ;) Najważniejsze, żeby bajki były jednak z morałem. Moja mama często, poza czytaniem bajek i baśni, powtarzała nam różne przysłowia - niektóre z nich do dzisiaj stanowią moje motto życiowe, jak: nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe.

    Pozdrawiam,
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, ja tez spiewam. A spiewac nie umiem... ;-)
      I jest tak - pytam dzieciaka, czy mam spiewac o pieskach? Nie. O kotkach? Nie. O zabkach? Nie. O krasnoludkach? Nie. A ze wiecej piosenek nie znam, to spiewam i tak o pieskach, a on znudzony laskawie zasypia ;-)

      Usuń