Rok po urodzeniu się Decybela wróciłam mniej więcej do równowagi psychiczno-fizycznej, no albo przynajmniej do stanu sprzed porodu ;-) Największa w tym zasługa żłobka. Absolutnie fantastyczna instytucja, polecam wszystkim. Oczywiście żłobek żłobkowi nierówny, ale ten mój jest taki, że sama najchętniej bym tam chodziła na kilka godzin dziennie :-)
I jakoś tak wtedy, odkąd zyskałam kilka godzin dziennie bez uwieszonego na mnie potwora wołającego non stop MAMA / PIĆ / CHODŹ / AAAAAAAAA / SPAĆ / AM-AM, pomyślałam, że w sumie to mogłabym już wrócić do pracy zarobkowej.
Pierwsze śliwki robaczywki. Kilka tygodni poszukiwań skończyły się głęboką frustracją i przeświadczeniem, że na śląsku dobrze zarabiają tylko górnicy i Holendrzy ;-) Oraz, że jeśli praca na kasie mnie nie kręci, to opcji mam niewiele.
No ale człowiek nie jest taki, że usiedzi na dupie i nic robić nie będzie. Zwłaszcza ten człowiek. Mówię o sobie ;-)
Więc robiłam wszystko, co się dało. Współpracowałam z największymi światowymi korporacjami i z firmami typu Mietex i Szwagropol. Jakieś doradztwo, jakieś projekciki, jakieś risercze, raporciki, nawet zaczęłam pisać zarobkowo. Zostałam też zdalną asystentką asystenta, której spycha się zlecenia, których nikt kijem tknąć nie chce. Bo dlaczego nie. "Dyrektorowanie w Stolicy" to zamknięty rozdział jest przecież...
I wszystko to, to były dość przykre doświadczenia muszę powiedzieć. Bo owszem, telefon dzwonił, robota do zrobienia była, ale jakoś tak to się wszystko po drodze rozmywało, że finalnie byłam bardzo zajęta, ale na ilość nowych par butów się to nie przekładało ;-(
Stare dobre porzekadło, że jak coś jest od wszystkiego, to jest do niczego, się absolutnie sprawdziło. Ludzie nie bardzo wiedzieli, z czym mogą do mnie uderzać, więc uderzali ze wszystkim i z niczym. Najczęściej z projektami, które wymagały ode mnie zaangażowania, ale ponieważ nie zostały sprzedane dalej, zabrakło finansowania, zmienił się pomysł, nie zostały zrealizowane, zostawałam z gównem gołębia na dachu, zamiast z wróblem w garści. W sensie - często nie płacono mi za moją pracę...
I no trudno. Tak to się kręci... Ja na szczęście miałam ten luksus, że finanse nigdy nie były pierwszym powodem, dla którego podejmowałam się tych projektów. Ale posmak gówna w ustach zostaje.
No ale od czasu do czasu, mimo pierwszych niepowodzeń, przeglądałam ogłoszenia o pracę w swoim regionie. Chyba tylko po to, żeby się utwierdzić, że nie ma ratunku, jak chcę mieć stałe zajęcie, to muszę zrobić uprawnienia na wózek widłowy, albo nauczyć się fedrować :-)
Aż tu nagle.
Całkiem wtem wpadło mi w oczy ogłoszenie zbyt dobre, aby było prawdziwe...
Korporacja szuka. Tutaj u mnie.
Wysłałam bez większych.
Ale później z każdą chwilą bardziej mi się ten pomysł podobał. Tak się rozochociłam, że na rozmowie z moim potencjalnym przełożonym powiedziałam, że ja już w zasadzie u niego pracuję, musimy tylko doustalić szczegóły.
Kupili wariatkę :-)
No i w poniedziałek zaczynam.
Jest to trochę niepojęte dla mnie, bo wszystko rozegrało się w kilka dni. Jazda bez trzymanki, czyli dokładnie tak jak lubię ;-)
I jak zawsze w moim przypadku, jest wiele surrealistycznych elementów tej układanki. Na przykład to, że firma jest holenderska :) No co za przypadek!
Albo to, że biuro zlokalizowane jest w PORCIE. Tak, w porcie. Tu na Śląsku... (Śląsk żąda dostępu do morza!!!)
No albo to, że ponieważ nie było w moim miejscu zamieszkania żadnej interesującej korporacji, w której mogłabym pracować, to otworzę nowy oddział fajnego korpo u siebie w mieście! :-)
I tak, pewnie jest milion minusów, których jeszcze nie widzę, albo które bagatelizuję.
No i?
Kto nie ryzykuje, ten szpilek Prady nie kupuje ;)
Każda sytuacja ma swoje plusy dodatnie i plusy ujemne. Freelance, korposzczurzyzm, własny biznes, wegetacja na zasiłku... Wszystko może uskrzydlać, albo zabijać. W zależności od stężenia, warunków i nastawienia.
A ja jestem korpozwierzyną. Zawsze miałam duże szczęście do szefów i współpracowników. Chociaż nie. To nie szczęście. To dar ;-))) Mądrze wybierać i dobrze z ludźmi żyć.
A teraz to, co lubię najbardziej.
Odkurzanie kolekcji butów i szoping pod nowe kolory firmowe! ;-)
Trzymajcie kciuki.
Ogłaszam powrót MOICH szpilek na korpowykładzinki! Ha!
Super Jolek :) trzymam kciuki :*
OdpowiedzUsuńDzięki Kochana! :)
UsuńGratki wielkie i powodzenia na korpowykładzince :)
OdpowiedzUsuńIza
Dzięki :)
Usuńale gratka ciezko wymarzona.
OdpowiedzUsuńkazdemu wedle potrzeb
:-)
No wiem, wiem. Korpo to dla wielu przekleństwo. Ale ja mam oswojone korpo. I dużo luzu w ewentualnym pieprznięciu wszystkiego i wróceniu do czesania owiec ;)
UsuńI dobrze! dobre zmiany nie są złe ;) Czas zrobić coś dla szpilek... :)
OdpowiedzUsuńTak! To jest zresztą świetna okazja, żeby kolekcję szpilek rozbudować :)
Usuńpodstawa to optymistyczne podejście :) cieszę się z Tobą :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Wszystkiego dobrego również!
UsuńNo i bdb! Tak trzymać :) Zresztą, byłam przekonana, że Twój powrót do korpo to kwestia czasu..:P
OdpowiedzUsuńBuziaki!
No ja też. Ale myślałam, że żeby wrócić do korpo, będę się musiała przeprowadzić. A tu proszę... ;)
UsuńShe's back! be afraid be very afraid! :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia Pani Szanowna- niech współpracownicy dopisza!
Dzięki :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńGratulacje!!! Trzymam kciuki! :)
OdpowiedzUsuńDzięki serdeczne :)
Usuńnooo najwyższy czas odświeżyć szpilki :-) powodzenia w korpo :-)
OdpowiedzUsuńSzpilki już wypucowane i gotowe do akcji! ;) Teraz tylko garderoba :)
UsuńAAAA, widzisz, to dlatego wszystko inne nie było takie jak trzeba, bo przyszłość już była zaplanowana
OdpowiedzUsuńBaw się dobrze!
Ale nie zapominaj o blogu, co?
Zapomnieć nie zapomnę, ale wiadomo - o pracy pisać wprost nie mogę, a teraz stanie się ogromną częścią mojego życia... Ale nie planuję bloga zamykać tym razem :)
UsuńOoo, jak mi się podoba ta część: "Każda sytuacja ma swoje plusy dodatnie i plusy ujemne. Freelance, korposzczurzyzm, własny biznes, wegetacja na zasiłku... Wszystko może uskrzydlać, albo zabijać. W zależności od stężenia, warunków i nastawienia." - dzięki temu mam nadzieję, że i dla mnie jest nadzieja ;) (nie wegetuję wprawdzie na zasiłku, ale pracuję na śmieciówce, więc różnica jest niewielka, tyle tylko, że chodzę do pracy, zamiast siedzieć na dupie)
OdpowiedzUsuńPzdr i powodzenia :)
Ewa
Gratulacje:) W moim korpo wykladzina jest identyczna;) Ale zoltych szpilek to jeszcze nie mam:)
OdpowiedzUsuńTessa