poniedziałek, 5 października 2015

Kochane bezrobocie!


Mam dla Was newsa. Znów. Bo jak u mnie się dzieje, to na całego.
Otóż, chciałabym się dzisiaj z Wami podzielić swoimi przemyśleniami na taki oto temat:
Jak w dwa tygodnie zdobyć pracę, fruwać pod sufitem z przeładowania pozytywną energią, wyjechać na kilkudniowe pranie mózgu, a następnie rzucić tę pracę w pioruny plując jednocześnie przez lewe ramię trzy razy. Dla pewności, żeby już nigdy nie kusiła...

Cała ta szopka ze szkoleniem, wyjazdami, dojazdami, harmonogramem wdrożenia i przeczołgiwaniem przez kolejne stanowiska była oczywiście bardzo mądrze przemyślana. Po korporacyjnemu. Sprzedano mi wizję mojej pracy w holenderskim korpo dokładnie taką, na jaką byłam gotowa przystać.
Słowem - trochę bólu na początku, bo przecież zmienia pani branżę, uczy się, wrasta w organizację, ale potem lukier i posypka. Budowanie zespołu, otwieranie nowej lokalizacji, może nawet budowa budynku pod odział! :) Nosz kurcze, może być lepiej?!?
Jak zaczęłam się wdrażać i zadawać konkretne pytania odnośnie polityki firmy i mojego w niej miejsca, codziennych obowiązków, detali, to zapalały mi się kolejno wszystkie lampki alarmowe. Ale se myślałam, że przecież pewnie tylko panikuję, jak to ja. Jak każdy, gdy wchodzi w coś nowego.

Dzisiaj wreszcie dowiedziałam się, jaki jest prawdziwy cel szkolenia mnie na handlowca. To takie proste! Miałabym być handlowcem. Już zawsze. Miałabym sprzedawać produkty firmy w sprzedaży bezpośredniej, miałabym chodzić od domu do domu i nakłaniać ludzi do podawania danych swoich znajomych, żebym mogła się do nich zgłosić i namówić ich na spotkanie. W ich domach. Następnie, nie przerywając własnej sprzedaży, miałabym nakłaniać innych, żeby też wdepnęli w tę robotę. Miałabym ich w niej szkolić. Miałabym ich rozliczać. No i miałabym zbudować oddział korpo u siebie w mieście, żeby wszystko działało szybciej i sprawniej. No ale do tego czasu, miałabym codziennie dojeżdżać do Gliwic (godzinka w jedną stronę). Za swoje, rzecz jasna.
Miałabym spędzać kilka godzin w biurze, no tak z pięć-sześć, a następnie wieczorami, stroić się w strój stricte biznesowy (na szczęście) i odwiedzać klientów w ich domach! Celem sprzedaży. Usług, nie ciała (na szczęście).
A jeśli chodzi o wynagrodzenie... No cóż. Im więcej sprzedam, tym więcej zarobię, im więcej osób skuszę pracą u siebie, tym więcej zarobię. Im skuteczniej wyszkolę, tym więcej zarobię...

I wiem, że to nadal brzmi jak opis przeciętnej pracy sprzedawcy.
Tylko, że ja się na sprzedawcę nie zgłosiłam i nigdy nim zostać nie chciałam.
I przysięgam, nie chodzi o kremy, nawozy, czy odkurzacze, a o usługi finansowo-ubezpieczeniowe.

I czuję się fatalnie, że połknęłam ten haczyk i dałam się zaciągnąć aż tutaj... Jak babcia złapana w zestaw pozłacanych super-turbo-garnków-patelnia-gratis, chociaż gotuje tylko jedno jajko dziennie...

Ale dlaczego nikt mi nie powiedział, że ta robota jest absolutnie nie dla mnie? Mimo, że od progu mówiłam, że nie chcę być sprzedawcą i że mam małe dziecko, więc żadne nadgodziny nie wchodzą w grę i że nie jestem pierwszą lepszą Betiną ze Śląska, która weźmie co dają, bo na górnika się nie nadaje...

Otóż wszyscy ludzie, z którymi miałam bogaty kontakt podczas szkoleń i procesu rekrutacyjnego, czerpali z mojej niewiedzy korzyści i chcieli, bym pozostała w procesie i w stanie niedoinformowania po wieki ;)
Pani rekruterka też zarabia w zależności od wyników. Więc mówi, co chce się usłyszeć. Wysłała mnie na szkolenie wyjazdowe, znaczy jestem zrekrutowana, znaczy kasa będzie. Trenerka na szkoleniu widziała, że nie pasuję do tej bajki, ale wciskała mi kit, że wszystko jest do dogrania w centrali, bo też dostaje kasę od ilości osób, które ukończyły szkolenie wyjazdowe. Trenerzy w centrali nie byli szczególnie wyrywni w objawianiu mi prawdy dotyczącej mojej wymarzonej posady, bo uwaga - dostają kasę od każdego produktu, który bym przypadkiem jednak sprzedała. No a wiadomo, szef oddziału, który miał mi przekazać swoje doświadczenie, nauczyć jak zbudować oddział i wspierać, nieprawdopodobne - też ma kasę zależną od moich wyników.
Wszyscy oni, nauczeni wieloletnim doświadczeniem, zatajali przede mną prawdziwy obraz sytuacji, sądząc że im dalej w las, tym trudniej będzie mi zawrócić. Jest to najwyraźniej jedyna strategia, która czasami działa, bo i tak ludzie sami non stop odchodzą, jak tylko znajdą coś lepszego.
Jak zaczynałam rekrutację, te dwa tygodnie temu, to było nas w grupie żółtodziobów coś koło 10 osób. Po dwóch tygodniach zostało im pół człowieka, bo ostatnia osoba nadal się waha, czy to już, czy jeszcze chwila, żeby powiedzieć ciao, a w zasadzie "doei", z niderlandzka... A wstępne szkolenie trwa 6 tygodni. Potem wdrożenia i orka ze zdjętymi butami u klienta w domu.

Jestem przerażona.
Nawet nie swoją naiwnością, chociaż to oczywiście też. Nawet nie tym, że ludzie są tak wplątywani w robotę, na którą się nie pisali, ale to oczywiście też. Nawet nie tym, że po prostu, po ludzku mnie oszukano...
Ale przede wszystkim tym, że ja trafiłam do dużej, międzynarodowej korporacji. Ogromnej. Z zasadami. Chwalącej się tym, że gra fair. Że nigdy nie oszukuje swoich klientów. O twarzy lubianej przez większość. Ha ha ha. Oraz HAHAHA. Więc tym, że ja trafiłam w sumie pewnie nie najgorzej. Że jeśli tutaj było tak źle, to w firmach finansowych opartych o pana Heńka i jakieś lewe pieniądze, dzieją się rzeczy niepojęte...
Bo czego jak czego, ale piramidy finansowej rodem z Amwaya po Holendrach naprawdę się nie spodziewałam... :(

I tak o.
Jeszcze NIGDY się tak nie sparzyłam.

I mam taką refleksję... że miałam do tej pory nieprawdopodobne szczęście do szefów, czystych układów, zerowych rozjazdów obietnic z rzeczywistością. A w jednej pracy na start dostałam chyba ze dwa tysie więcej niż się umawialiśmy, bo ktoś się pomylił i już nie chcieli odkręcać, więc po prostu miałam wyższe wynagrodzenie i nikt z tego powodu nie płakał... :)
I chyba się wybiorę z dziękczynną pielgrzymką do Warszawy. Całować stopy moim byłym szefom :)
 (Nooo, może poza jednym panem, który był mistrzem mobbingu i którego oglądać z bliska nie zamierzam już nigdy. Panie, tfu, doktorze - nie pozdrawiam.)

Oraz oczywiście nastąpił efekt kozy.
Ile teraz nagle mam czasu! :) Jak fajnie posiedzieć w ogrodzie i załatwić sprawy w ciągu dnia :) I planować weekend w górach, a nie na pozyskiwaniu kontaktów do potencjalnych klientów, TFU!

Swoją drogą, że jakikolwiek biznes w tych czasach jest nadal oparty o proszenie o prywatne kontakty do osób, którym chce się coś sprzedać.. NIEPOJĘTE. Nigdy bym nikomu nie dała namiarów do moich znajomych. Gdyby ktoś podał mój nr telefonu, na bank bym się obraziła. A tutaj cała korporacja jest zbudowana właśnie na tej zasadzie! Idziesz na spotkanie biznesowe, sprzedajesz usługę finansową i bierzesz namiary na znajomych klienta, żeby im też coś sprzedać. NIEPRAWDOPODOBNE!!! Przynajmniej dla mnie.

Tak.
No to wracam do czesania owiec i rozmyślania, że jednak wolę szpilki od gumofilców.
Bo wiadomo, wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma...

20 komentarzy:

  1. I w tym właśnie momencie unoszę do góry kieliszek wypełniony czerwonym trunkiem i mówię - zdrowia Joluś <3
    Całusy!
    Anja Angelina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odzdrowiowuję!
      Bo to oznacza, że znów mam sporo czasu i teges... zapraszam, jeśli jesteście nadal zainteresowane zaproszeniem! :)

      Usuń
    2. Kochana, chętnie, tylko Patrycja mi się połamała na rowerze. Tzn. jakiś palant samochodem ją połamał jak jechała rowerem. Ale jak tylko wyzdrowieje to wpadamy wypić jakąś beczkę wina :) Masz moje słowo :)

      Usuń
    3. No wiem, wiem... Głupio, żeby sama kieliszka podnieść nie mogła ;) Poczekamy!

      Usuń
  2. Rynek pracy w W-wie jest ...tylko w W-wie...
    kwk

    OdpowiedzUsuń
  3. Od zawsze brzydzi mnie idea wciskania klientowi czegokolwiek w sprzedaży "domokrężnej". Nie lubię, nie korzystam, nie ufam.
    A ja jestem taka szczęśliwa nie pracując, że trudno mi zrozumieć, jak ktoś (kto ma kasę) chce giąć kark przed szefami i znosić humorki współpracowników.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie motywacją jest wyjście z domu, do ludzi...
      No i skusili mnie wizją budowania czegoś od zera. Bo to uwielbiam :)

      Usuń
  4. ...przecież nie pracując nie ma się własnej kasy! Korzysta się z cudzej (męża) i dopiero taka idea mnie brzydzi. Człowiek który ma choć trochę honoru i ambicji walczy o to żeby nie pasożytować na drugim człowieku i żeby pokazać własną wartość. Dlatego właśnie ludzie gną kark przed szefami i znoszą humorki współpracowników albo zniżają się do sprzedaży "domokrążnej" - żeby mieć swoją kasę i być finansowo niezależnym. Żeby drugi człowiek nie musiał na niego harować (bo niby z jakiej racji?) Żeby za WŁASNE pieniądze móc np. kupić mężowi prezent, albo zaprosić go do restauracji na obiad - a nie żyć za pieniądze męża...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak radykalnie do sprawy nie podchodzę, chociaż oczywiście to co piszesz, jest prawdą w jakimś stopniu.
      Jak dwoje ludzi się umawia, że jedno pracuje, a drugie zajmuje się domem i wychowywaniem dzieci w tym czasie, to kasa jest wspólna. Tak jak dom i dzieci ;) Ale jasne, fajnie jest mieć WŁASNE pieniądze i jestem wielką zwolenniczką ich posiadania :D

      Usuń
    2. I dobrze kombinujesz, Anonimowy, pracuj, pracuj ;) Ktoś musi :)
      Ja swoje już wypracowałam i dość.

      Usuń
    3. Coś trzeba w życiu robić. Nic w życiu nie przychodzi od "na dupie siedzenia". Kto się nie rozwija, ten się cofa. Swoją drogę - gratuluję braku ambicji i dobrego samopoczucia.

      Usuń
    4. A co Ty wiesz na mój temat? Gratuluję odwagi osądzania. A rozwijać się można bez bata szefa nad głową, zapewniam Cię. Niewolnikowi musi być trudno to sobie choćby wyobrazić, ale musisz uwierzyć na słowo.

      Usuń
  5. Wiesz, zastanawia mnie tylko, co oni ( ci rekrutujący i ich szefowie) sobie myślą. Nie znają powiedzenia, że z niewolnika nie ma robotnika? Co z tego, że delikwenta przeszkolą, że wmanewrują go w sytuację z której nie będzie potrafił się wyplątać? Wyniki kogoś takiego na pewno nie będą rewelacyjne, a i sam delikwent ucieknie gdzie pieprz rośnie jak tylko do niego dotrze, że ma wybór. Opłaca się to poszczególnym osobom, ale czy nikt w takich firmach nie analizuje opłacalności dla firmy?
    I jeszcze prywatne kontakty?
    To dlatego mam wstręt do tego rodzaju pracy i musiałabym mieć w domu umierające z głodu dziecko, żeby się zniżyć do czegoś takiego. A tego kto by mnie na taką listę wpisał natychmiast usunęłabym z grona znajomych i to nie tylko na fejsbuku.
    Co do własnych pieniędzy to jestem zbliżona poglądami do anonimowego powyżej.
    Co innego jednak wspólne ustalenia podziału na: ja zarabiam, ty opiekujesz się dzieckiem, a co innego siedzenie w dom całe życie, nawet jak dzieci już nastoletnie prawie.
    Kobieta powinna mieć własne pieniądze, niezależnie od statusu materialnego męża. Choćby dlatego, że ów rzeczony mąż może zachorować, zginąć w wypadku lub zwyczajnie znaleźć sobie nowszy model. I o ile w tych pierwszych dwóch przypadkach można liczyć, na jakieś ubezpieczenia czy renty to w tym ostatnim raczej liczyłabym na siebie. Już nawet nie z godności, ale zwyczajnie - ze znajomości życie. Jak się mężowi obecny model znudzi to na bank finansować nie będzie i nawet posiadanie dziecka nie jest gwarantem, czego dowodem są wszystkie klientki funduszu alimentacyjnego.
    Tak że rozumiem cię, dlaczego mimo wszystko chcesz iść do pracy. Abstrahując od chęci zmiany gumofilców na szpilki. Co zresztą też rozumiem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak kiedyś szukałam pracy to zadzwonił do mnie jakiś facet i powiedział, żebym została agentem ubezpieczeniowym bo "pani już skończyła 35 lat i innej pracy pani nie dostanie". A szkolenia na agentów były płatne i śmiem twierdzić, że sprzedaż tych szkoleń była lepszym interesem niż sprzedaż ubezpieczeń.
    Albo kiedyś dzwoniłam przez jakiś miesiąc (albo dłużej) do firmy, żeby się dowiedzieć o swój wynik testu, który był pierwszym etapem rekrutacji. Przełączano mnie do "odpowiedniej osoby" a na koniec rozłączano. Aż spotkałam koleżankę, która też tam aplikowała i dowiedziałam się, że ona jest już po kilku kolejnych etapach. A to była duża i znana firma.
    Dlaczego się tak robi? Bo można? Bo kiedy można bezkarnie zrobić coś brzydkiego to wychodzi niektórym naturalnie? Bo kiedy praca (albo cokolwiek) jest towarem deficytowym "petent" traci godność i nie należy mu (?) się nawet rzetelna, zgodna z prawdą informacja...

    OdpowiedzUsuń
  7. Odpowiedzi
    1. Nie :-)
      Troska. Zaangażowanie. Przejrzystość. Nawet w ogłoszeniach o pracę tego używaja... Gady.

      Usuń
    2. czyli po prostu firma No Name :P

      Usuń
  8. Tak, tak ale to chodzi o pożądany stosunek pracownika do firmy a nie na odwrót:))
    kwk - przed ostatni anonim to też byłam ja

    OdpowiedzUsuń
  9. PS. Przyszło mi do głowy, że powinna powstać jakaś baza informacji o pracodawcach. Kto łże, kto nie płaci, a kto wręcz przeciwnie. Wtedy by człek idąc na rozmowę o pracę wiedział czego się spodziewać.
    ...tylko korpoprawnicy zaraz by się tym pewnie zajęli.

    OdpowiedzUsuń
  10. Witaj! Świetny blog! Masz naprawdę dużo pojęcia o tym co piszesz! Ale przechodząc do tematu widzę, że również poruszyłaś kwestie dość trudną dla każdego czyli bezrobocie.Mój mąż pracuję ale ja zdecydowałam się na wychowywanie dzieci i pracę w domu przy moich pociechach :) Z tego powodu obiecałam sobie, że od września całkowicie zmienię swoje dotychczasowe nawyki finansowe i tak oto w pierwszej kolejności zabrałam się za bieżące opłaty. Otóż w poprzednim miesiącu zakończyła się moja umowa z dotychczasowym operatorem i chciałabym znaleźć inną i to dużą tańszą ofertę! Do tej pory wraz z mężem mieliśmy zwykłe abonamenty, które kosztowały Nas często ponad 100 zł z uwagi na to,że nie kontrolowaliśmy tego ile i gdzie dzwonimy...Obiecałam sobie, że w tym tygodniu się zajmę się poszukiwaniami i tak przeglądając różne oferty internetowe natrafiłam na https://toya.net.pl/mobilna , wydaje się całkiem okej, ale problem jest taki,że nie wiem na jaką ofertę się zdecydować... Nie dzwonimy jakoś bardzo dużo, ale Mąż dość często korzysta z internetu więc na tym nam na pewno zależy.Na co Twoim zdaniem powinnam zwracać uwagę aby nie przepłacić za tego typu usługi? I czy słyszałaś kiedyś o tej firmie? Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń