wtorek, 27 października 2015

Wpis o niczym

Bardzo chciałabym tutaj coś napisać, ale prawdziwe życie mnie zjada.
To naprawdę niezwykłe jest, jak zajęty może być człowiek, który oficjalnie nie ma zajęcia.
Mówię o sobie, jak zawsze... :)

Jak miałabym wyłuszczyć, czym się zajmuję całe dnie, to w zasadzie niczym. Niczym konkretnym. Niby.
Wstaję wcześnie jak na osobę bez zajęć, bo coś po siódmej. Przez kilka pierwszych snoozów budzika usiłuję sobie przypomnieć, dlaczego w zasadzie muszę wstawać tak wcześnie, skoro żadna fabryka mnie nie zatrudnia. Prowadzę ze sobą dialog wewnętrzny. Negocjacje. "Zachciało się bachorka? To wstawaj."
Ale ta leniwa jolka, czyli jakieś 97% jolki, marudzi wtedy, że "no halo, jak Decybel raz na jakiś czas zostanie w domu, to go ze żłobka za nieobecności na wykładach i brak zaangażowania na ćwiczeniach w budowaniu jeży z ziemniaka i zapałek, CHYBA nie wywalą."
Ale wtedy ta mądra jolka, doświadczona życiowo jolka, mówi głosem nieznoszącym sprzeciwu, że "HELOŁ, ale jak młody nie pójdzie do żłobka, to i tak ze spania nici (nigdy nie zdarzyło się, żeby potwór pospał dłużej w dzień ustawowo wolny od żłobka), ale i z całego dnia nici, bo gdyż dziecko niewyżłobkowane, to dziecko przeklęte. Pełne złej, psotnej energii, chęci do głośnych zabaw, angażujące matkę w lepienie kałuż z plasteliny i kociej karmy oraz budowanie z klocków myjni. Przez CAŁY dzień."
Jak już podniosę z posłania wszystkie jolki, to się zaczyna cyrk z dzieciakiem. (Tak, posłania, bo w macierzyństwie przychodzi taki moment, w którym zwykle matka, bo jakoś z rzadka jednak ojciec, sypia na podłodze u stóp łoża szanownego Dziecięcia. Celem oduczenia dziecka sypiania z rodzicami, celem przyzwyczajenia go do nowego pokoju / łóżka, celem bycia obok, ale jednak nie razem. Długa historia, trzeba przez to przejść, żeby w to uwierzyć. Ja nadal nie wierzę, że śpię na legowisku, a moje koty na podwójnych łóżkach na wyłączność w OSOBNYCH pokojach...)
Więc jak już wstanę siebie, to usiłuję podnieść Szanownego. Ale on wtedy udaje zdechłego naleśnika. Leje się przez ręce, nie reaguje na gwizdanie, ani wołanie swojego imienia, nie kuszą go chipsy, czekolada, ani frytki. Nie ma też jakoś ochoty skakać jak opętany po całym domu, mimo że ostatniej nocy to była najciekawsza forma spędzania czasu... Leży i udaje martwego.
Zbieranie się do wyjścia zajmuje nam uroczą godzinkę. Czas spędzony ze swoim dzieckiem jest zawsze czasem wspaniałym, wiadomo.
Jak mi się wreszcie uda wyekspediować gada do żłoba, wracam do domu. No albo wydam na szybki szoping (chleb, pomidory, mleko i podstawowe składniki diety 2-latka, czyli mamby, chipsy, parówki i oliwki) jedną lub dwie średnie krajowe ;) Zawsze dużo za dużo.
Jest grupo po 9-tej. Piję kawę. Z przyzwyczajenia. Melisa byłaby zdecydowanie lepszym rozwiązaniem, ale nikt jeszcze nie wymyślił ekspresu z połyskliwymi kapsułkami melisy. No więc dlatego latte.
Zjem coś, bo przecież zapasy tłuszczu na zimę się same na jolce nie zgromadzą, trzeba nad tym regularnie pracować. Więc zjem coś jeszcze.
Ogarnę koty, zmywarkę, śmieci, pocztę i fejsa. Same najważniejsze rzeczy. Potem wrzucę zdjęcie na Insta, bo mam jakiś imperatyw wewnętrzny chwytania nieuchwytnego. Zapisywania ulotnych zachwytów. (Gdybyście chcieli razem ze mną tracić czas, to zapraszam do siebie TUTAJ). Oraz cierpię na jakąś chorobę egzotyczną. Może być, że z przewlekłego braku podróży z plecakiem po Azji. Nie mogę przestać się gapić na japońskie jedzenie, japońskie blogi, japońskie zdjęcia ulic, butów, kibli, kotów, metra, wszystkiego. Wzięło mnie i to na poważnie. Więc tracę na to minutkę or siedemdziesiąt. Potem jeszcze chwilka na książkę i maile.
A zaraz potem znów jestem głodna, a w zasadzie zaczynam się bać, że zaraz zacznę być głodna, więc przygotowuję sobie lunch. A niech tylko jednak zacznę być głodna... Wtedy nie kończy się na kanapce z humusem, tylko na czterech daniach z przystawką i sałatką... Wszystko zjadam, bo nie ma niczego gorszego niż marnowanie jedzenia przecież! ;)
Czasami uda mi się wygospodarować chwilkę na sprzątanie, prysznic, zakupy, albo załatwienie czegoś w urzędzie. Kilka razy w życiu zdarzyło mi się też biegać, albo skoczyć na siłkę w ciągu dnia, ale raz, że to grozi spoceniem i schudnięciem, a dwa, że wtedy naprawdę nie mam kiedy przejrzeć fejsa, więc skąd miałabym wiedzieć jak żyć... ;)

Jak zjem i ogarnę kuchnię, nagle i wtem, całkiem z zaskoczenia, codziennie atakuje mnie 14-ta. Trzeba się ogarnąć, pojechać po potomka do żłobka.
Dziecko w domu = brak życia osobistego. Wiadomo.
Bo wtedy niezależnie od tego kim się było przed dzieckiem, jakie się miało plany, ambicje, pomysły na siebie, wtedy po prostu stajesz się matką. A matka zawsze postawi dziecko i jego najdurniejsze potrzeby ponad własne.
Ja nie mówię, że matka nie widzi szaleństwa swojego zachowania. Nie twierdzę, że matka to lubi. Nie chcę też, żebyście odnieśli błędne wyobrażenie o braku krzyków, fuknięć, szykan i szantażu... Wszystko jest na pokładzie, a karty są w grze. Ale na koniec dnia i tak to dzieciak dostaje to, czego chce, a matka łyka kolejną tabletkę, alboliteż odkorkowuje wino, bo jak wiadomo dźwięk wyciąganego korka działa kojąco na skołatane nerwy.

Tak.
Myślę, że macie ten obraz.
Nie robię nic, a nie mam czasu na cokolwiek.
Nie pomaga też walczący o życie facet, którego przeziębienie przygwoździło do łóżka ;)

Tak więc bardzo mi przykro, ale na konkretny wpis będziecie musieli jeszcze chwilę poczekać... Sorki.

26 komentarzy:

  1. o rany, jakis stresssss! i to codziennie!!! a weekendy?

    lylowa:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No w weekendy to zamykam oczy rano, zaraz po tym jak się o świcie bachorzątko obudzi i na autopilocie jadę aż do pierwszego kieliszka wina ;)

      Usuń
  2. Joluś - taki kojec kup. Nie za wysoki. I lego. Działa. Mam 2 bratanków. Lego to lekarstwo na pół godziny spokoju.
    A najbardziej - Joleczko - najlepiej i najspokojniej dla Ciebie będzie - kiedy Brunek będzie miał brata. Nie siostrę, bo to baba, lecz brata. Nawet Ciebie nie zauważą. Ale trzeba przetrwac, zanim to drugie dorośnie do stanu wespółzabawowego. I potem jeszcze kilka lat ogarniania stanu "dzień po tajfunie" - dnia każdego. No i oczy dookoła głowy jak gdzieś wychodzicie. Ale ewidentnie towarzysz zabaw zwalnia w połowie Ciebie. Tylko trzeba przetrwac... :) Kamilka, matka jedynej, grzecznej bardzo kiedyś Córki. Ale za to Ciotka 2 bratanków :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jak drugie dziecko miałoby zaradzić na chroniczny brak czasu wywołany pierwszym dzieckiem? To nie jest logiczne. Wszyscy tak mówią, ale to zwyczajnie NIE MOŻE być prawdą.
      Kota też drugiego wzięłam, bo miały się sobą zajmować. Bawić się razem. Ta. Czasami się ganiają, ale bynajmniej nie z miłości... :-/

      Usuń
    2. To jest prawda ja przy dwójce dzieci miałam o wiele więcej czasu niż przy jednym. Polecam:)

      Usuń
    3. Yhym. A jak się okaże, że jednak nie, to mi go na chwilę, tak z kilkanaście lat na przechowanie weźmiesz? ;))))

      Usuń
    4. Pewnie ale pod warunkiem że dziecko będzie tak samo śliczne jak Brunon :)

      Usuń
  3. Jolka, uwielbiam Cię czytać, ale przecież wiadomo, że prawdziwe życie jest najważniejsze, także ten... korzystaj :-)

    Pozdrawiam,
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! Korzystaj. Żeby z tego jakieś korzyści dla mnie były. No chyba, że takie, że zbieram materiał na następne wpisy, doświadczenie znaczy ;)

      Usuń
  4. Joleńko, nawet gdy piszesz o niczym to i tak jest o czymś. Więc PISZ, jak cię ludzie ładnie proszą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem skąd w Was tyle ciepła dla mnie, ale okeeeeej, będę miała prośbę tę na uwadze ;)

      Usuń
    2. Czytam, oglądam zdjęcia i myślę: ten Holender to jednak miał szczęście, że Cię spotkał.

      Usuń
  5. Też mu to powtarzam, ale mowi, ze nie rozumie.. ;-)
    Dzieki! :-*

    OdpowiedzUsuń
  6. o, to masz tak tak samo jak ja. Tylko ja zamiast Decybela mam Psicę. Psica, nie da się ukryć, przynajmniej cichsza jest.
    Nie daj się sobie wmówić, że rodzeństwo się sobą zajmie. Dupatam!
    Wtedy to się sajgon zacznie "mamo, zabierz goooo!" "mamo, powiedz mu, mamo a on mi, mamo a to moje...mamo, mamo, mamooooooo!"

    Ale jednakowoż widzę, że jak Jolce kota popędzić to pisze, nawet o niczym a interesująco. Zatem Jolko, pisz, pisz.
    A teraz lecę na te zdjęcia popatrzeć

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tłuką się to fakt ale częściej zajmują się sobą :)

      Usuń
  7. Bosz... Jola a najgorsze jest to, że im Decybel większy w sensie starszy wcale nie jest lepiej... nawet jeśli wydaje się że niby zaczyna zajmować się sobą, to jednak okazuje się, iż czychają insze dziadostwa dzieciowe... no nie ma lekko. A dwóch szajbusów to zawsze dwóch, a nie jeden. Ja tam nie wiem, ale nie odważyłam się.... Monia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh zawsze te plusy i minusy, dziadostwo! że też nic nie może być oczywiste... ;)

      Usuń
  8. Plusy dodatnie i ujemne:)
    kwk

    OdpowiedzUsuń
  9. W Chinach pozwolili mieć dwójkę dzieci, więc możesz się szarpnąć na mały Pekin. A z Pekinu do Japonii jakby bliżej, nie? ;) A jeśli nie, to przynajmniej inspiracja do wpisów i doświadczenie okołomacierzyńskie podwójne.
    Miłego wieczoru :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja też nie mam na nic czasu, a dzieci mam już dorosłe! Mieszkam na wsi, nigdzie nie bywam, a normalnie nie-mam-czasu!!!

    OdpowiedzUsuń
  12. Zdjęcia przejrzałam, bardzo mi się podobają, jest na czym oko zawiesić, a niektóre są nawet wybitne! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No z tym "wybitne" to lekko przesadziłaś, ale bardzo dziękuję :)

      Usuń
  13. Lubię ten blog. Bo go można czytać. I śmiać się przy tym. Rzadko który blogger dzisiaj to potrafi. Ja na ten przykład nie za bardzo, więc zrzynam nieudolnie, także od Ciebie. Więc dzięki niematotamto.

    OdpowiedzUsuń