niedziela, 4 października 2015

Szewc bez butów chodzi (bo zna swoją branżę).

Jak kilka dni temu wracałam z Łodzi ze szkolenia fabrycznego, akurat w Trójce wałkowany był ze słuchaczami temat długiego studiowania. Czy raczej ufamy inżynierowi / lekarzowi, który studiował 10+ lat (bo zdaje się, że nie ma limitów), czy komuś, kto wiedzę przyjął w pigułce studiów wieczorowo-zaocznych-płatno-rozrywkowych ;-) Oczywiście spłycam, ale wiadomo o co cho...
Czy jak ma się 10 lat na zgłębienie tematu, to się go rzeczywiście zgłębia, czy robi wszystko inne, tylko nie uczy? A czy ludzie po innych niż 5-letnie dzienne magisterskie są w ogóle przygotowani merytorycznie do wykonywania wyuczonego zawodu?

Ja na trzecim roku zaczęłam pracować. Polibudę, dzienne studia, łączyłam z pracą w korpo. Na początku kawałki etatu, ale później cały etat. W zasadzie nie było to wykonalne, nie da się pogodzić jednego i drugiego.  Więc od momentu pójścia do pracy i zobaczenia, że doprawdy, uczelnia wyższa, nawet taka więcej renomowana jak moje PW, w najmniejszym stopniu nie przygotowuje mnie do rynku pracy, oczekiwań pracodawców, życia, przestałam się angażować w studia... Zaczęłam traktować je głównie jako wyrzut sumienia, coś co wypada skończyć, skoro się zaczęło. Chociaż oczywiście pochłaniały cały mój czas, wakacje (oh tak, 3-tygodniowe obowiązkowe praktyki!), nerwy i inne takie ;)

Jasne, że inaczej jest, jeśli studiuje się informatykę i znajduje się pracę w informatyce. Jasne, że inaczej jest, jak jest się na stomatologii i podłapuje się asystowanie cioci w jej gabinecie.
Ja studiowałam, uwaga, nie spadnijcie z krzeseł - fotogrametrię i teledetekcję (w skrócie - mierzenie na podstawie zdjęć satelitarnych i lotniczych). Jednakowoż, z przyczyn mi nieznanych - Google Maps nie odpowiedziało na moje studenckie CV ;)

Tak więc jechałam samochodem z wypranym po szkoleniu mózgiem i słuchałam w radio ludzi, którzy dzielili się powodami, dla których studiowali więcej niż 10 lat. I ktoś oczywiście wyskoczył ze znanym i kochanym powiedzeniem "boję się iść do lekarza, bo wiem, jakim sam jestem inżynierem".
Ale se pomyślałam - nie no, spoko. Owszem, zmieniam branżę, ale planują mnie przeczołgać  przez wszystkie stanowiska i milion szkoleń. Tylko to pierwsze trwa 6 tygodni. Nauczą mnie wszystkiego. Od podstaw, po szczególiki.

I dzisiaj usiadłam do pytań egzaminacyjnych, które to czekają mnie na państwowym egzaminie branżowym. Mam go zdać za dwa tygodnie mniej więcej.
Czytam. Test.
Nic nie kumam. Nie znam terminów, definicji, zasad, odpowiednich zapisów prawa, nie mam doświadczenia, nawet ze słownictwem nie jestem osłuchana, czy tam oczytana. No nic. Równie dobrze mogłoby to być napisane po chińsku.
Ale przecież mam odpowiedzi.
Po dwukrotnym przeczytaniu pytań z zaznaczonymi poprawnymi odpowiedziami, robię test.
Ja. Siłą oderwana od Decybela, od moich mediów, telco, nawet IT. Po moich pięciu latach na polibudzie, która wcale nie wpisuje się w nową branżę. Po tygodniu szkolenia, ale tak właściwie po 20 minutach uczenia się testu. Robię przykładowy państwowy test uprawniający mnie do wykonywania zawodu w nowej branży. Zero pomyłek.

Dla ułatwienia - ten wpis nie jest o moich zdolnościach. Ten wpis jest o tym, że jestem przerażona... Bo skoro ja ze swojej pozycji mogę zdobyć te uprawnienia, to i małpa może. Każda. Bez żadnego merytorycznego przygotowania... Nie przeczytałam przecież ani jednego akapitu materiałów, książki, kodeksu prawa, czegokolwiek, co dałoby mi możliwość nauczenia się tematu. Ja się po prostu nauczyłam prawidłowych odpowiedzi na konkretne pytania.

Naprawdę jest to przerażające.
Żadne studia, żaden papier, czy certyfikat nie będzie już dla mnie wyznacznikiem profesjonalizmu danej osoby. Od dzisiaj wierzę tylko praktykom. W sensie specjalistom z doświadczeniem, z polecenia... Reszta może być tak samo od snopowiązałki siłą oderwana, jak i ja jestem. A za chwilę, o ile czegoś gruntownie nie spieprzę, będę przebranżowiona.

Oraz słówko na dziś, do poduszki. FRANSZYZA. Kojarzyło mi się do tej pory z szynszylą francuską, ale to nie to ;)

5 komentarzy:

  1. True :/
    Ps. Aż sobie słówko na dziś (wczoraj) wygooglowałam. Klauzula. Od razu wraca maglowana na studiach klauzula abuzywna. To tak w temacie studiów i pracy oderwanej od wykształcenia ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja ogolnie sie zastanawiam, czy w ogole sa ludzie, ktorzy wykonuja wyuczony zawod? Bo wokol mnie bardzo takich malo;)
    Tessa

    OdpowiedzUsuń
  3. bolesna prawda, czasy przywiązania do pierwszego wyuczonego zawodu minęły bezpowrotnie ... i nastały takie, kiedy konieczność przebranżowienia dotyka coraz więcej osób, bez względu na wiek i marzenia o dawnej stabilizacji...
    masz komfort droga ma (mimo wszystko) - możesz skupić się na "biegu po nową wiedzę" :) powodzenia na starcie :) i sukcesów na mecie :) i cudownych wrażeń w drodze :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Już wiem, co było dalej więc tylko durny dowcip na bazie skojarzeń franszyzy i szynszyli
    "Co robią szynszyle, żeby mieć młode?
    -To samo co młode, żeby mieć szynszyle"
    ...choć nie. To o norkach było.

    OdpowiedzUsuń