wtorek, 17 lutego 2015

Basenowanie

Postanowiłam być dobrą matką. Jednorazowo. Bo tak ogólnie, to wiadomo, że jestem raczej z tych wyrodnych i jakoś nie spędza mi to snu z powiek.
No, ale czasami zdarza mi się przebłysk i wtedy wymyślam, co też by tu.
Przed erą żłobkową, często chodziłam z Decybelem na basen. Dla zabicia czasu. O tym się głośno nie mówi, ale naprawdę niezwykle trudno jest z dzieckiem wytrzymać cały dzień w domu. No chyba, że lubicie bawić się klockami / lalkami / samochodami i robilibyście to także bez dziecka. Wtedy spoko. Ale jak macie jak ja, że wolicie jednak poczytać książkę, albo pomęczyć oczy grzebiąc na wysypisku internetu, to cały dzień zajmowania czymś niemowlaka jest wyczerpujący. Bo niezajęty niemowlak, to drący ryja, albo przynajmniej marudzący niemowlak...

Więc chodziłam na basen. A potem przyszły żłobkowe wirusy, więc albo ja byłam chora, albo dzieciak, albo po prostu miałam to w nosie.
A teraz mnie wzięło, idziemy na basen.
Zrzucę z siebie jarzmo bycia najgorszą matką świata i zajmę się swoim dzieckiem. Aktywność fizyczną mu zaproponuję. Ah!

Sama myśl o pakowaniu na basen jest już męcząca... Ręczniki, klapki, płyny do mycia i płukania, pieluchy basenowe i zwykłe, ciuchy, ciuszki, soczki i ciasteczka, bo przecież Szanowny Potwór zgłodnieje. No i koło do pływania.
Ale koło trzeba napompować... A że to dziecięce koło, to nic nie może być takie proste. Zamontowano system utrudniający utopienie. System polega na blokowaniu wylotu powietrza przez korki, nawet gdy są otwarte. System sprawia również, że napompowanie koła graniczy z cudem. Trzeba się nadymać bardziej niż ryba nadymka... System jednak nie sprawi, że dziecko nie utonie, sprawi jedynie, że dziecko utonie powoli. Żeby jedna z drugą nierozgarniętą matką miała szansę temu utonięciu zapobiec.

No więc dmucham to nienadmuchiwalne koło. W głowie mi się kręci, no ale czego się dla kochanego potomka nie robi. Zgarniam cały ten basenowy kram w moją torbę z Zary w rozmiarze XXL (bo nigdy się nie przekonałam do toreb dla dzieci i matek, one są po prostu okropne), koło pod pachę, dziecię wierzgające, plujące, gryzące i zaglutowane (oh, ale jakie kochane!) pod drugą pachę i jedziemy.
Wyjechałam. Już po kilku kilometrach przyszło olśnienie. Kąpielówki!
No nie będzie tak, że MOJE dziecko będzie na basenie paradować w samej pieluszce. Nie. Więc nawrót i sprintem do domu. Butów mi się nie chce zdejmować, bo szkoda czasu. Dzieciak drze się w samochodzie, bo zostawać przecież sam nie lubi. Więc w butach po moich pięknych, białych schodach. No i już widzę, że po powrocie czeka mnie sprzątańsko, gdyż roztopy, błoto, ślady przypominające rozmaślone gówno... Eh.
Ale zaciskam zęby, przecież jedziemy na basen, będzie fajnie, taaaak? Trzeba być pozytywną matką i nie przejmować się pierdołami.
Dobra, jedziemy. Ujęcie drugie.
Jedziemy i jedziemy, co chwilę zagaduję, że kurcze, jak to fajnie, że jedziemy sobie na basen, popływamy sobie, pomoczymy dupkensy, ah jak fajnie będzie na basenie.
TAK odpowiada mi dziecko, więc jestem dumna ze swojego planu aktywnego spędzania czasu.

Dojeżdżamy. Wysiadamy. Dzieciak, koło, torba, kluczyki, zaraz oszaleję, bo przecież nie mam siedmiu rąk... Doczłapuję się do kasy, bilety, uciekające dziecko, rozsypujące się drobne, dziecko usiłujące się udusić kablem od wiszącej nieopodal suszarki, wypadające z torby majtki, no takie tam normalnostki.
Następnie odstawiliśmy scenę jak z kreskówki na bramce obrotowej przy wejściu. Zdecydowanie nie projektowała ich matka, która musi ogarnąć dziecko i torby. KURWA... Kilka kończyn wkręconych, szalik trwale przedarty i podbite oko.
Siedemdziesiąt trzy głębokie wdechy i już. Już udało nam się pozbyć wierzchnich okryć i zmienić buty. Brunon oczywiście usiłował schować swoje buty do szafek innych ludzi, gdy ja skakałam na jednej nodze zdejmując skarpetki. Wiadomo.
Wchodzimy do szatni. I się zaczyna. Para BUCH. Dziecko w RYK.
Nie, on nie idzie. Nie, nie zdejmie spodenek. Nie, nie rozepnie guzika. Nie, nie będzie fajnie. NIE NIE NIE. DO DOMU!
Na siłę go rozebrałam, bo przecież matka wie lepiej, co jej dziecko lubi. Nic to, że pół szatni przyszło popatrzeć kto i dlaczego tak krzywdzi małego człowieka. Ale nie po to dmuchałam to cholerne koło, nie po to targałam to wszystko, żeby dzieciak nawet pięty nie zamoczył, prawda? Ehhh...
Idziemy do wody.
NIE!
Idziemy do wody, zobacz weźmiemy koło, będą zabawki, inne dzieci. Będzie super, zobacz!
NIE!
Wierzgającego i NIEniejącego udało mi się jakoś wsadzić go w koło. I dopiero wtedy sobie przypomniałam, że koło jest BE, gdyż będąc w kole nie sięga ręką do wody. Gdyż koło jest antyutopieniowe i jest wielkości pierścieni Saturna. Dobra, koło won. Tylko jak won, jak się dzieciak zaklinował. Szfaaaak. No urósł od ostatniego razu, ewidentnie... Eh. Dobra, to pomoczę, jak mu się tyłek zrobi mokry i śliski, koło zejdzie.
Otóż nie. NIE NIE NIE. Mokry tyłek plus guma, czy tam inny plastik. Nie zejdzie.
Naprawdę już widziałam, jak go w tym kole, z mokrym tyłkiem muszę wieźć do domu.
No ale pani ratownik się ulitowała, potrzymała Brunona za uszy, podczas gdy ja ciągnęłam za koło i JAKOŚ się udało.
Ale nie zapominajmy o tle dźwiękowym przebijającym wesołe pluski. Tak, Decybel rozdecybelował się na całego.

W sumie nie wiem, dlaczego się po prostu nie utopiłam. To było takie proste rozwiązanie...
No, ale człowiek w stresie nie zawsze myśli czysto.

Ryk ustał, gdy dostaliśmy do zabawy cztery foczki, które Brunosław radośnie zrzucał z murka do wody, a matka wariatka, czyli ja, za nimi nurkowała. Oh ubaw po pachy na tym basenie, wszystkim polecam... NIE.
Potem było nawet znośnie, trochę się chlapaliśmy, trochę fokowaliśmy, trochę ślizgaliśmy na zjeżdżalni w brodziku. Aż do czasu, kiedy zobaczyłam pływającą pietruszkę... Jakieś 3-4 pokaźne liście.
Nooo...
Skąd pietruszka pływająca w brodziku, spytacie. Wy spytacie, a ja niestety znam odpowiedź.
FUJ.
Ledwo udało mi się utrzymać zawartość jolki w środku jolki. Ughhh...
Ewakuacja.

Tak.
Basen świetna sprawa, świetna.
Ale koło następnym razem muszę zostawić w domu.
Zresztą - już je przerobiliśmy na sanko-ślizgacz :)


29 komentarzy:

  1. Owszem, chodziłam z dziećmi na basen ale z mężem. Sama nie. I nie czułam się wyrodna:) Sama chodziłam tylko do sklepu, do parku, ew. na sanki (największy wyczyn). Ale ja jestem jeszcze ze starej szkoły - teraz wymagania wobec matek bardzo wzrosły:)
    Pozdrawiam,kobietawkryzysie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no ale kurna są kobiety, które umieją być najlepszymi matkami na świecie i nawet powieka im nie drgnie :) oraz nie rozmaże się makijaż...
      eh.

      Usuń
    2. Gdzie są? Nie wierz w to:) NIE MA:)) Celebrytki, które ćwierkają w kolorowych gazetach podczas gdy ich dziećmi zajmuje się sztab opiekunek i pomocy domowych za grubą kasę? Proszę Cię..:)
      kwk

      Usuń
    3. A tak w ogóle to mam wrażenie, że macierzyństwo uważa się za ciężką i odpowiedzialną pracę (którą jest:) ale tylko w przypadku, kiedy ten obowiązek przejmuje ojciec, dziadkowie albo rodzina zastępcza. Tymczasem nas (matki) dzieci też męczą, naprawdę:))
      kwk (rozgadałam się:)

      Usuń
    4. Pieknie to ujelas :-) dokladnie tak! Jak facet sie zajmie dzieckiem, to sie go niemal beatifikuje. Babki zapieprzaja tak npn stop i nikt ich nawet nie podziwia... Eh.

      Usuń
    5. Dzięki:) Buziaczki, kwk

      Usuń
  2. PS. Już wiem, że nie jestem robotem!:) Skąd? Wystarczyło kliknąć - prawda jakie to proste? Może by tak samo rozwiązać inne problemy?:)) kwk

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi się ostatnio na mózg rzuciło i postanowiłam rozerwać dziecko (prawie 3 lata). Postanowiłam młodą zabrać na rundkę po Wa-wie komunikacją miejską - żeby ją trochę zmęczyć. Przy okazji chciałam kupić kilka rzeczy... i to był błąd. Wróciłam obładowana pierdyliardem niepotrzebnych rzeczy (dla mnie, dziecko przeszczęsliwe oczywiście), na wpół rozdeptanym sernikiem karmelowym z chees cake'a i głośnym postanowiem NIGDY WIĘCEJ!!!!! Bo młodej np. nie chciało się w danym momencie jechać tramwajem, bo autobus był atrakcyjniejszy albo chciała sie przejechać metrem... szkoda tylko, że w takiej części miasta gdzie ono nie jeździ. A jak nie to foch.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z dzieckiem zakupow dla siebie sobie nie wyobrazam. Raz go zabralam, ale wozek sie do przymierzalni nie miescil i byla generalnie masakra ;-)

      Usuń
    2. Ja po kosmetyki pojechałam głównie i to nie jakieś takie do wybierania/poogląnia czy wąchania. Na zakupach ciuchowych to pewnie bym ją zgubiła alboco...

      Usuń
    3. Albo wymienila na inny rozmiar ;-)

      Usuń
    4. Dobre:)
      kwk

      Usuń
  4. Chyba nie było tak źle, skoro zrobiłaś w ogóle jakieś zakupy:)
    kwk

    OdpowiedzUsuń
  5. na grzyb ci koło??? Kup dzieciakowi pływaczki, wiesz, takie zakładane na ramiona, najlepiej w Holandii, bo tam pewnie mają takie kółka wypełnione pianką i dodatkowo nadmuchiwane. Zuzanna używa swoich od jakichś trzech lat ( teraz ma 4,5) i jak dotąd nie utonęła. A mniejsze są niż koło i zostawiają więcej swobody. W Polsce widziałam tylko takie dmuchane poduszki zakładane na ramiona, które nie sprawdzają się na mniejszym dziecku.
    Oraz doskonale rozumiem opcję "NIE". Najgorzej, że najpierw było NIE żeby wejść. A potem NIE żeby wyjść.
    A tę pietruszkę to Decy...tfu! to Brunon wyprodukował?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki za podpiwiedz z plywaczkami :-)
      A pietruszka? Skad... Decybel w zyciu by nie zjadl takich kawalow zieleniny. No chyba, ze by byly przypadkiem w czekoladzie ;-)
      Ludze sie troszeczke, ze moze z zabawkami zostaly przyniesione te pietruszki. No ale pewnie jednak nie ;-)

      Usuń
  6. Matko Jolindo! Nawet nie wyobrażasz sobie jak się cieszę, że znowu Cie odnalazłam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)) kimkolwiek jesteś - witaj ponownie!

      Usuń
    2. Mam na imię Renata :) Podczytywałam Cię jeszcze na Blogusie - i jak byłam zrozpaczona Twym zniknięciem, tak teraz się raduję :D A co się stało z labkiem?

      Usuń
    3. Oh Droga Renato! :-) to teraz Cie zaskocze - labek zostal z mezem, bo pies ma tylko jednego pana :-/ a my sie rozstalismy...
      Teraz jestem sluga dwoch kotow i jednego decybela i jakos to sie po nowemu kreci ;-)

      Usuń
  7. Jolka - ja sie dziwie ze z tym kołem cie wpuścili na basen...bez dodatkowego biletu. :)) ono ogromne jest - takie raczej do oceanu :) tak mi sie tylko wydaje :)
    dom

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ha, jakby mnie nie wpuścili, to dopiero bym się zdenerwowała - kupiłam je w przybasenowym sklepiku kiedyś! ;)

      Usuń
  8. A o co chodzi z tą pietruszką?
    kwk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nooo, ktorys z potworow oddal ja niemal nieuzywana ktoryms z otworow... ;-)

      Usuń
  9. Dziwne...:)
    kwk

    OdpowiedzUsuń
  10. Też miałam ochotę wybrać się z moją 9-miesięczną szefową na basen, ale niezmiernie skutecznie uświadomiłaś mi, że powinnam zabrać z sobą jakiegoś asystenta, np. starszego braciszka, który doglądnie w szatni rozbrykane stworzenie. System sprawdza się na zakupach - gdy mała siedzi w koszu wożona przez brata, ja mam wolne ręce :)
    pozdrawiam, Ilona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chodzilam z mlodym sama zawsze (w sensie bez kogos do pomocy) i do roku nie bylo problemow, bo takie male bachorki latwiej upilnowac. Sprawdz tylko, czy jest przewijak i kojec w szatni, bo bez tego samej jest ciezko :-)

      Usuń
  11. Podziwiam, ja bez takiego pontonu i decybela zaklinowalam sie zwykla torba sportowa na basenie, oni chyba robia to specjalnie..
    Tessa

    OdpowiedzUsuń
  12. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń