czwartek, 19 lutego 2015

rekrutacja po polsku

jak się szuka pracy w Polsce...?
motywacji do szukania pracy jest wiele, ale zwykle nie robi się tego dla przyjemności, a z powodu redukcji, likwidacji stanowiska, niedopasowania charakterów, głodowej pensji, albo zmiany miejsca zamieszkania.
jeśli nie jesteś ogrodnikiem, albo górnikiem, to zwykle szukasz pracy przez internet.
rozsyłasz cv.
do recepcji szklanych biurowców nie zaglądasz z pytaniem, czy możesz się widzieć z prezesem, bo akurat przechodziłeś, a szukasz roboty, więc zamiast krótkiego i natychmiastowego NIE w postaci "szefa nie ma, wynoś się dziadzie", pozostaje Ci czekanie.
czekanie na odpowiedź z działu HR.
ja szukam, czy raczej szukałam pracy nienachalnie... nie wysyłałam CV do firm farmaceutycznych mając doświadczenie w telekomach. nie chciałam zostać członkiem zarządu spółki wysyłającej odpady niedegradowalne na marsa. nie przyszło mi do głowy, żeby nagle zostać fryzjerem, albo specem do mody.
wybierałam firmy, czy też branże związane z tym, co robiłam i na czym się znam.
co więcej, kilka razy zdarzało mi się siedzieć po drugiej stronie rekrutacyjnego procesu, więc wydawało mi się, że wiem, czego się spodziewać i że większość pułapek mam ogarniętych. żeby na przykład nie pisać szczegółowo o podstawówce, do której uczęszczałam, ani nie wklejać do CV lirycznego opisu miejsca urodzenia, bo doprawdy, mało kogo to obchodzi.

a jednak nie uniknęłam rozczarowań i podniesionego ciśnienia...

zaczęło się wszystko od tego, że ktoś mi uprzejmie doniósł, że jedna bardzo duża i prężna korporacja, szuka kogoś takiego jak ja i czy bym może nie rozważyła powrotu do Wawy. rozważyć można wszystko, zwłaszcza teoretycznie, gdy do podpisania cyrografu krwią jeszcze daleko.
CV wysłałam, zaproszono mnie na rozmowę, obiecano dać znać o dalszych losach postępowania rekrutacyjnego. w ciągu tygodnia.
od razu pomnożyłam to przez trzy, bo wiem jak jest.
ale po trzech tygodniach nadal była cisza.
po pięciu też.
i po ośmiu.
oczywiście dopytywałam co jakiś czas, co tam drodzy państwo, czy piłka nadal w grze, czy jestem wyałtowana?
nadal w grze, odpowiadali mi oni, ale mamy wewnętrzne ruchy tektoniczne i jak tylko kurz opadnie, będziemy się kontaktować.
i na takich oto kontaktach upłynęła mi cała zima.
a nie jest tak, że mogę zapomnieć o jakiejś wizji, gdy ta zakiełkowała z tyłu mojej twarzoczaszki. więc wizja się snuła. jak to do wawy z walizkami powrócę, jak Decybela do Szkół Wielkich poślę, jak nowe, miejskie mieszkanie urządzę, itd.
wizja ta mi się całkiem spodobała była, więc postanowiłam niezależnie od odpowiedzi niezdecydowanej korporacji, poszukać innych okazji powrotu na warszawskie łono. gdyż, jak przekonywałam samą siebie, tylko tam szczęśliwą być mogę.
tak.

CV zaczęłam rozsyłać... nie wiem, może gdzieś tak w połowie grudnia? albo może na początku... w każdym razie, jakby nie było ze dwa miesiące temu.
i przez te dwa miesiące wydarzyło się wiele przedziwnych rzeczy.
po pierwsze - szanowna korporacja przez miesiące całe nie była w stanie powiedzieć mi "tak" lub "nie". aż w końcu usłyszałam, że proces zawieszony i być może kiedyś do niego powrócą i że bądźmy w kontakcie.
czyli typowy tekst, gdy chcesz z kimś zerwać, ale nie chcesz urazić uczuć, bo w sumie porządny z niego facet, tyle że ty teraz chcesz się zająć medytacją, hodowlą kotów, albo karierą i nie w głowie ci głupoty w stylu bycie z poważnym związku.
firmy, co do których byłam pewna, że mogą skorzystać na mojej wiedzy i doświadczeniu i które szukają kogoś takiego jak ja, nigdy się do mnie nie odezwały.
inne firmy, które się do mnie odezwały, zachowywały się, jakby cierpiały na schizofrenię. bo tak: piszą do mnie maila, że pomyślnie przeszłam pierwszy etap rekrutacji i że zapraszają na drugi - spotkanie z potencjalnym przełożonym. i że będą dzwonić w sprawie ustalenia dogodnego terminu.
odpisuję, że świetnie, że ekstra, że czekam.
i co? i nico. cisza. po kilku dniach zapytuję, co się dzieje i że halo? a tu zwrotka, że pani na wakacjach i że maile nie są przekierowywane, więc żebym się odpowiedzi nie spodziewała. po 27 dniach nadal cisza... a nie była to firma Szwagrex & Zygi, tylko jeden z operatorów komórkowych... więc jestem pewna, że są procedury, procesy, siedmiostopniowy proces akceptacji i kamienie milowe w projektach. także rekrutacyjnych.
no ale ewidentnie ten jeden zakończył się ślepym zaułkiem, w który wpadłam razem z panią od maila...
były też firmy, które choć od początku brzydziły się moją korporacyjną przeszłością, zapraszały mnie na spotkanie. brałam szpile i kiecę, otrzepywałam błoto z samochodu i czyściłam paznokcie. jechałam te 370 km w jedną stronę, żeby porozmawiać, bo a nóż...
jednakowoż, niezwykle często dochodziło do akcji, w których czułam się jak cytryna.
nie bardzo lubimy ludzi z korpo, pani doświadczenie jest rozdmuchane jak bańka mydlana, co też może pani wiedzieć o prawdziwym biznesie w pani wieku, aaaaaale z drugiej strony, może i by była pani przydatna...
i wtedy zwykle szef firmy pana zenka, czyli pan zenek himself, wpadał na genialny pomysł, że on mi da pracę domową. pracę, dzięki której będę mogła udowodnić, że jestem godna przyjęcia pod dach firmy Zenpol względnie Zenex & Synowie.
no spoko, ja się testów nie boję, nikt nie testuje i nie sprawdza czystości paznokci tak często, jak korpo. dawaj pan.
a praca domowa brzmi:
1) biroąc pod uwagę obecną działalność firmy Zenpol, zaproponuj plan rozwoju na następnych 5-10 lat.
2) przeanalizuj mocne i słabe strony produktów firmy Zenpol i zaproponuj zmiany podnoszące wzrosty o 15% (mniejsza o detale)
3) nie wystawiaj faktury za consulting i zapomnij o naszej firmie, bo nie jesteś tu mile widziana...
ja naprawdę ogarniam, że nie wszędzie pasuję, oraz że moja kandydatura może być odrzucona chociażby przez to, że mój tembr głosu drażni prezesa. spoko. i nawet NIE bez uzasadnienia, to jest jakaś odpowiedź.
ale nie ogarniam, jak można tak traktować potencjalnych przyszłych pracowników. albo współpracowników. albo pracowników firm, od których będą zależały przychody, bo ten świat, branżunia jedna z drugą, nie są takie znów wielgachne... a ludzie się mielą i mielić będą.

jak można nie odpowiedzieć po osobistym kontakcie, po spotkaniu rekrutacyjnym?
jak można liczyć na to, że potencjalny pracownik, bez żadnej gwarancji zatrudnienia, wypluje z siebie całą wiedzę i doświadczenie, da się wycisnąć jak cytryna, bo być może obecnie jest pod bramką i desperacko szuka pracy?
jak można tak nie szanować ludzi, których być może spotka się na swojej zawodowej drodze jeszcze nie raz?

i dlaczego, naprawdę, dlaczego, mój telefon zaczyna dzwonić  po dwóch miesiącach od momentu aplikowania na te wszystkie stanowiska?
dwa miesiące... serio? tyle potrzeba, żeby przejrzeć maile i wybrać osoby, z którymi warto się spotkać?
dwa miesiące...
tyle potrzebuje osoba, która zajmuje się TYLKO rekrutacją, żeby zadzwonić i ustalić termin spotkania?
dwa miesiące...
ja przez te dwa miesiące wykonałam sześć mentalnych salt i sama już nie wiem, czy chcę wracać do wawy, a jeśli już to dla kogo i czego.
i teraz to ja co chwilę odpisuję, że ze względu na zmianę pomysłu na siebie, prowadzone projekty, ceny pomarańczy i paliwa oraz obecne ułożenie gwiazd, w dupie mam ich projekt i to, że szukają najlepszych oraz że mi gratulują.
tylko tak sobie teraz myślę, że za szybko odpisuję... powinnam tak ze dwa miesiące wymownie pomilczeć.
eh.

i naprawdę, to bagno rekrutacyjne dotyczy małych firm i tych największych molochów.
to jest niebywałe, bo zaprawdę powiadam Wam - nigdy nie wiesz, po której stronie biurka rekrutacyjnego przyjdzie ci siedzieć!

14 komentarzy:

  1. Jolcia, jakby moją firmę stać by było na Ciebie to brałabym Cię, oj brałabym... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja teraz za wino i kubki firmowe pracuję, więc uderzaj! :) jak chodzi o pisanie, to biorę w ciemno. jak o korpohistorie, to dziękuję, chwilowo postoję...

      Usuń
  2. I dlatego nie pracuje juz w Polsce.

    Nulki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja dlatego przystopowalam z checia powrotu do waw. Procesy rekrutacyjne obsysaja ;-)

      Usuń
  3. A co z Holendrem w przypadku powrotu do wawy? Pozdrawiam cieplutko, Ewa

    OdpowiedzUsuń
  4. No plan był taki, że będzie mieszkał trochę w Wawie, trochę na Śląsku... Ale ponieważ póki co się do Wawy nie wybieram, to nie ma problemu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. trzymam kciuki w każdym razie :)
      Ewa

      Usuń
  5. Znam to, brak odpowiedzi to norma, niestety. A w przypadku pana Zenka, czy to nie jest po prostu forma wyłudzenia za darmo tego, za co powinno się zapłacić? Przecież z Twojego opracowania mogliby potem korzystać gratis i bez zobowiązań.
    kwk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dokladnie. Bo co innego sprawdzic moje umiejetnosci na opracowaniu strategii dla czegos fikcyjnego, a co innego darmowy consulting. Ogloszenie, ze szukaja fachowca kosztuje w sieci kilka stow. Opracowanie o ktore prosili - kilka, kilkadziesiat , albo i kilkaset tysiecy, w zaleznosci od szczegolowosci, wielkosci firmy i innych czynnikow...

      Usuń
  6. Może uważają, że jesteś za stara :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kurna, moze rzeczywiscie to juz ten wiek... :-)

      Usuń
  7. Ja się dowiedziałam, że jestem "za stara" jak miałam 35 lat:)
    kwk

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak wygląda większość ogłoszeń. Takie realia, niestety, a przynajmniej w mojej Polsce B.

    A jeśli Jolka ze swoim doświadczeniem, umiejętnościami i takimi tam ma problem ze znalezieniem pracy, to... chyba trzeba sprzedać wszystkie książki i ulepić sobie ziemiankę gdzieś w Bieszczadach ;)

    Pozdrawiam,
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musze sprostowac :-) doswiadczenie i takietam owszem mam i JAKAS prace bym znalazla. Ale ze nie mam cisku, to bylam wybredna bardzo. Stad brak zadowalajacych efektow ;-) w Wawie z praca nie jest bardzo zle.

      Usuń