środa, 25 lutego 2015

polski przymus gościnności

czy w miastach gmina też komunikuje się z mieszkańcami za pomocą obwieszczeń?
jakoś nigdy ich nie zauważyłam, a może tylko nazywają się inaczej, hmm...
w każdym bądź razie, u mnie na wsi, co chwile jakieś nowe obwieszczenie wpada mi w oko.
teraz już mniej, ale jak uprawiałam z dziecięciem moim codzienny spacering po wsi, to tych obwieszczeń widziałam od cholery.
po kilku próbach przeczytania i kilku próbach zrozumienia o co cho, dałam sobie z nimi spokój. bo albo mnie nie dotyczyły (coś o węglu, bonach kopalnianych, którymi w sklepach tutaj można płacić, meczach lokalnej drużyny, itd.), albo były poza moim zasięgiem (np. targ ze swojskimi, wiejskimi wyrobami od 5 do 7.30 rano, ha ha ha chrap!).
ale ostatnio omijanie obwieszczeń odbiło nam się czkawką, bo znów przez brak prądu zostaliśmy zamknięci w swoim własnym domu bez możliwości wyjścia. a dokładniej nasze samochody. no ale bez nich, to najwyżej po piwo do wiejskiego sklepiku se mogliśmy skoczyć...
co tu robić, co tu robić, Holender do pracy nie poszedł (bo JEGO samochód po zaspach śnieżnych przez ogród do bramy traktorowej jechać nie będzie) no i musieliśmy cały dzień przegadać przy wodzie mineralnej. jest to doświadczenie ciekawe, ale dla dobra związku nie powinno się powtarzać zbyt często ;-)

więc jak kilka dni temu zobaczyłam obwieszczenie przyklejone gdzieś na latarni, to aż zrobiłam mu zdjęcie celem doczytania szczegółów w domu i sporządzenia notatek oraz ustawienia przypomnień.
brakoprąd przypadł na dzisiaj. od 9 do 11.
spoko.
się przygotowałam - książka, dzbanek herbaty i podgrzewacz.

ale o 8.30 stwierdziłam, że kurcze, może ja bym tak szybciutko jednak teraz wyprała pokrowce z kanapy? niby prać ich  nie wolno, ale jak ustawię program prania ręcznego, a potem suszenia bielizny i zrobię to w czasie, gdy oficjalnie prądu nie było, to nie powinny się skurczyć, ani zmienić koloru, prawda?
ciach, pranie wstawione, krótki programik, może się wyrobię.
no to teraz już luz - książka, herbatka...
ale może by tak jeszcze szybko poodkurzać, bo potem to różnie może być z czasem, a mam dzisiaj gości zagramanicznych i przydałoby się ogarnąć naszą smoczą jamę...
dobra, odkurzacz. ile zdążę przed wyłączeniem prądu, tyle moje.
posprzątałam cały dom.
a potem zaczęłam coś tam i włączyłam innośtam. jezu, żeby tylko teraz prądu nie wyłączyli, bo kaplica, wszystko rozgrzebane...

i zamiast siedzieć na dupie i czytać książkę, jak zaplanowałam, włączył mi się tryb polskiej cholernej gosposi, albo nie wiem kogo. ma być czysto, ładnie, siedem dań i koty wypastowane na wysoki połysk. bo GOŚCIE.
nienawidzę tego w sobie.
tej naszej polskości zasranej, tej zmuszającej nas, zwykle kobity, acz oczywiście nie wszystkie, do stawania na rzęsach, żeby i kibel był czysty i żeby ciasto było gorąco-chrupiące i kolacja wytworna, ale nie przytłaczająca... i żeby rodzinnie jeszcze było. no i wiosennie. i wiejsko. ale i też miejsko, bo przecież. i polskie akcenty. ale i międzynarodowe. i wszystko musi być gotowe, gdy tylko gość przekroczy próg, bo wiadomo - z drogi to głodny i ciepłe zjeść musi, bo inaczej zdechnie marnie natentychmiast, jasna sprawa.
i szkurna na fioletowo bym się przefarbowała i na lewą stronę wywróciła z tego rozpędu, naprawdę...

to takie polskie. niezwalczalne we mnie. próbowałam...
i jestem daleka od perfekcyjnej pani domu i od tego, jak naprawdę Polskie Polki przyjmują gości, jednakowoż jestem też daleka od wdupiemania i zadbania jedynie o lód do drinków.

holendrzy jak na ciebie czekają, to upewniają się, że mają w domu kawę i dwa herbatniki.
czy ja bym już nie mogła chociaż troszeczkę przesiąknąć tą kulturą?

eeeeeh...
idę prażyć migdały. bo co to za lody piernikowe bez posypki z prażonych migdałów... ;-)

29 komentarzy:

  1. Też tak mam i też tego w sobie nienawidzę. A najgorsze jest to, że wciąż mi się wydaje, że inni to zawsze mają porządek i kredensy pełne ciastek, tudzież gołąbki i inne smakołyki zawsze na podorędziu. A do mnie, jakby tak ktoś niespodziewanie wpadł, to ani czym poczęstować, ani burdelu schować!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dokładnie. Ja mam zawsze jakieś takie szybkie danio-przekąski, a kurcze są laski, że mimo 3 małych dzieci w domu, etatu, psów, kotów, wizyt ciotek i remontu łazienki, robią na "proszoną kolację" rzeczy dla mnie tajemne... :-/ czuję się prawie tak, jakbym na osiem osób podawała jedną małą mrożoną pizzę ;)

      Usuń
    2. Eee, to jednak masz te szybkie danio-przekąski! Ale chcesz powiedzieć, że masz je zawsze, nawet jak ktoś wpada całkiem niespodziewanie? Dziewczyno, chylę czoła! :D

      Usuń
    3. Ta. Jak ktos wpada niezapowiedziany, to ma szanse na chrupki. Dzieciowe. Wzglednie kocie ;-)

      Usuń
  2. Mnie to nie rusza:)
    kwk

    OdpowiedzUsuń
  3. Danio-przekąski.. Moje największe utrapienie. Nigdy nie mam nic. Nie jadam słodyczy (bo nie przepadam) więc siłą rzeczy "nie widzę" ich w sklepach. Kilka razy miałam ptasie mleczko, ale jak się robiło białe z wierzchu to oddawałam bratu :D
    A lodówka to u mnie jednak częściej pusta niż pełna.. Bo jadam przede wszystkim na mieście, a na śniadanie kaszka manna z banami.
    Ale wino to zawsze i wszędzie :) Jak nie ma wina to znaczy, że wyjechałam gdzieś daleko i prędko nie wrócę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja niby zawsze mam cos, z czego da sie cos wyczarowac, ale kurna niektore babki z musztardy i maki robia szesc dan i deser ;-)

      Usuń
    2. Kto? Ja tam nikogo takiego nie znam:)
      kwk

      Usuń
  4. Ja też tak nie mam... ale jak przyjedziesz to kupię jakiś ser albo coś :-D Jedyne na co możesz liczyć to alko, to mamy zawsze. I jeszcze kocie żarcie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lama, ale Ty to jestes namniej polska ze wszystkich polskich lasek jakie znam. No i mieszkasz poza pl, wiec to w ogole inna bajka! ;-)

      Usuń
  5. Mam! I tez nienawidze! I probuje zwalczac, szczegolnie, ze tu gdzie mieszkam, to albo tego ludzie nie zauwazaja, albo przeciwnie zauwazaja i pierwsza godzina przebiega pt: no, ale po co to wszystko, ale przeciez nie musialas...Ale juz ta polska goscinnoscia zarazilam mojego Niemca (z holenderskimi korzeniami-przypomnij;) Jako pierwsze na uczyl sie, ze jak gosc (polski w szczegolnosci;) w dom, to alkoholu nie moze braknac...Pijemy jeszcze ten zakupiony na moje urodziny (pol roku temu!), po polscy goscie przyszli, wypili po dwie lampki wina i po koniaczku i tyle, a przyniesili w prezentach wiecej, niz wypili...
    tessa

    OdpowiedzUsuń
  6. przmomnijmy-mialo byc:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlasnie. Prawie wszystkie to mamy w jakims stopniu. Straszne. Corki tez tym pewnie zarazimy... :-/

      Usuń
    2. to ty masz jednak corke? :-)
      lylowa

      Usuń
  7. Ja na szczęscie tak mam napadowo, ale ostatnio mniej mam tych napadów. U mnie zawsze można liczyc na jajko w majonezie, bo to zawsze w lodóce to mam :)
    Ostanio mniej gości gościmy, bo zawsze mieliśmy problem z tym, żeby sobie wreszcie poszli. Przełom nastapił w dniu pierwszych urodzin gwiazdy, gdzie prawie na siłę musiałam towarzystwo wystawiać za drzwi, bo my już na interfejsy z małżem padaliśmy (a dziecko gdzieś już w końce spało umęczone).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to kolejna rzecz, ktora sie pieknie roznimy. Ja gosci nie wyganiam, najwyzej sama zasypiam przy nich ;-) ale Holender calkiem bez oporu mowi otwartym tekstem 'mysle, ze juz powinniscie isc'. Mnie to szokuje, u nich podobniez normalne :-)

      Usuń
    2. Teraz się wycwaniłam i 3 urodziny będą w klubokawiarni. Impra przewidziana na 3 godziny. Po ich upłynięciu płacę, zabieram dziecko, małża i prezenty. A jak ktoś chce zostać i balować dalej, ok. Ale już nas nie dręcząc :P

      Usuń
  8. Do mnie zawsze wpadnie ktoś gdy akurat mam największy bajzel i papiloty na głowie :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba do Ciebie wpadnę, chciałabym to zobaczyć! ;-)

      Usuń
    2. Kłamstwo!!
      Ja tam wpadam zawsze i wszędzie i niekoniecznie się zapowiadając uprzednio..
      I zaprawdę powiadam Wam - papilotów to ja tam nie widziałam nigdy!!

      Usuń
    3. :))))) Widzisz Pati, wydało się ;)

      Usuń
  9. Ja na szybko robie muffinki;) wychodza zawsze super, robi sie je 15 min. i pasuja do wszystkiego: do kawy na slodko, do piwa, czy wina-wytrawne:) I mozna wykorzystac resztki sera, czy warzyw;)
    Tessa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Komu wychodza, temu wychodza. Mi nic co trzeba piec (ciasta) nie wychodzi...
      Ale tlumacze to sobie tym, ze nie mam wszystkich skladnikow, albo nadmiernie modufikuje przepis ;-)

      Usuń
  10. Many problemy haha. Ja ostatnio trzy razy nie otworzylam kurierowi drzwi bo : 1 dzien - akurat bylam po imprezie, w pizamie, twarz jak idz stad I nie wracaj, oczu nie moglam jakos otworzyc I bylam w kombinezonie pizamowym o wygladzie zyrafy z ogonem. 2 dzien akurat farbowalam wlosy I jak to tak otworzyc drzwi ? 3 dnia wyprobowywalam maslo Shea na sobie . na ciele I na wlosach. Cale mieszkanie upaprane. I kurierowi tez nie moglam otworzyc taka zatluszczona. Co do gosci - normalka. Zawsze panikuje I planuje a potem wyciagam butelke wina do gotowania I z siedmiu zaplanowanych dan zostaje jedno. Goscie przychodza do nas a nie zrec ! To sobie zawsze powtarzam. Usciski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tez sobie tak powtarzam, ale jakos bez zrozumienia ;-))
      Calusy!

      Usuń
  11. Też tak mam, jednak ten irytujący 'wyższy stan gotowości zależy od kalibru nawiedzających gości, że mi się tak wdzięcznie rymnie :P
    Kiedy dziewczyna mojego syna miała przyjechać do nas po raz pierwszy, to stresowałam się okrutnie, co oczywiście objawiało się glansowaniem domu na wysoki połysk, łącznie z myciem zasyfionych przez psa zewnętrznych schodów. Potem okazywało się, że wybranka ani nie jadła przygotowanego żarcia, ani nie podziwiała z trudem odgruzowanych domowych przestrzeni - oboje siedzieli w pokoju syna, co zresztą było do przewidzenia.
    Teraz ograniczam się tylko do pobieżnego ogarnięcia, czy gdzieś jakieś fragmenty mężowskich skarpetek się nie walają na trasie do rzeczonego pokoju.
    Tak sobie myślę, że kiedy gość jest częsty/oswojony, to nawet brak makijażu mi nie przeszkadza, a co dopiero niedobór jakiegoś jadła na stole.
    Ale głowę bezwzględnie muszę mieć umytą :)
    pozdrawiam, Ilona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, moze do czasu gdy do mojego syna zaczna dziewczyny przychodzic, tez poluzuje warkoczyk ;-)
      No a glowa, to wiadomo! ;-)))

      Usuń
  12. Mnie się zdarzają mokre włosy i brak makijażu:)
    kwk

    OdpowiedzUsuń