wtorek, 10 lutego 2015

My cyganie

Ponieważ Holender musiał służbowo na statek pojechać do Holandii na kilka dni, spakowałam pół domu, jak zawsze gdy wyjeżdżam z Szanownym Decybelem, i pojechałam do Warszawy. Do domu.
Sama jakoś kontemplować zimy na wsi nie lubię. Ale to oczywiście wynika z nadmiaru samotności, bo pięknie tu jest więcej, gdy wszystko zaśnieżone, a w domu cieplutko i dużo wina w piwniczko-lodówce.

Przygotowałam siedemnaście miseczek z kocim żarciem, zapakowałam osiem walizek, uruchomiłam czołg, zapakowałam dziecko do środka, odpaliłam rozrywkę pokładową w postaci bajki, otrzepałam błoto z gumofilców i... okazało się, że zapomniałam dwóch ukochanych pluszaków Brunosława.
Dużego Misia (jezu, jak ja tego chama nienawidzę) i Bambiego.
Dobra, idę szukać. Dzieciak się zaglutuje z płaczu, bo straci mnie z oczu, ale wolę płacz jednorazowy, niż ryki co kilka minut, bo przecież jak to zjeść zupę bez misia? jak to zasnąć bez przykrycia się jednym, a mymłania drugiego? jak to zmienić pieluchę bez tego wielkiego pluszowego potwora?
Więc poszłam.
Metrowego miśka jest dość łatwo znaleźć, bo Decybel nie bardzo potrafi się z nim przemieszczać, jest po prostu za duży. Ale Bambi wyparował.
No kurna nie było go nigdzie. W zmywarce, pod stołem, na krzesłach, w szafkach kuchennych, pod kanapą, w skrzyniach na zabawki, w bagażnikach jeździków, w koszu na bieliznę, ani w garażu. W pralce, suszarce, kosiarce, nigdzie...
Szukam... a dziecko drze się w samochodzie, wiem to. Czuję.
Po dwukrotnym przeszukaniu domu dałam za wygraną i postanowiłam grać na wyjeździe w niepełnym składzie. Trudno.
To była najgorsza decyzja w moim życiu... Wyszło jaką ja jestem niedoświadczoną matką... Podstawowe błędy. Szkolne.
W związku z tym co noc zaliczałam rzyganko wywołane płaczem za Bambim. Przez te kilka dni, nie udało mi się dzieciaka nakarmić niczym konkretnym, bo jak to tak jeść, jak Bambi nie patrzy? Żarł tylko owoce i chrupki kukurydziane... No i mleczko. Ale to żeby mieć czym rzygać w nocy.
Dobrze, że była babcia, na której młody jeździł przez te kilka dni, inaczej bym go chyba sprzedała do cyrku.

No i uderzyło mnie, jak z Holendrem rozmawialiśmy o tym wyjeździe, a później na bieżąco ustalaliśmy kto kiedy i jak wraca, bo przecież koty. Bo oboje non stop mówiliśmy, że jedziemy do domu.
Ja jechałam do domu do Warszawy, on do domu w Holandii. Jak już dotarliśmy na miejsce, to też mówiliśmy o powrocie do domu. Przy czym ja wracałam z domu do domu na Śląsku, a on jeszcze po drodze z domu do domu, miał się zatrzymać w domu pod czeską Pragą, bo coś tam.

Mamy razem 5 miejsc, które są dla nas domem. A nie zapominajmy o hotelu w Niemczech, w którym Holender spędził sumarycznie coś ponad 150 nocy, a ja i Brunon też więcej niż kilka ;-)

Słowo daję, wiosną kupuję wóz cygański, no albo chociaż kampera, którego pomaluję jakimiś ładnymi kolorowymi farbami i będziemy tak podróżować. Pomiędzy naszymi domami i nie tylko.

4 komentarze:

  1. Do Campera dorzuć 6 bambi po jednym do każdego domu. Jak Wiktorek był mały miałam 20 identycznych misi kilka w samochodzie w torebce w domu kilka w żłobku:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, to nie takie proste - Bambi byl kupiony w De, jakos przypadkiem. Nigdy juz nie widzialam takiego miska :-/
      Ale plan dobry! ;-)

      Usuń
    2. Stefan kiedyś biegł pół miasta za autobusem (na skróty, nie trzymał się rury wydechowej), aby dopaść kotecka, którego córex jego, Agatka, uprzejma była zapomnieć z pojazdu.
      Kotecek zaginął dwa dni później już bardzo skutecznie. Widać było mu to pisane. Widać Bambiemu też było to pisane.

      Usuń
  2. Moje dziecko na szczęśnie zasypia z tetrową pieluchą. I czystrza tym lepsza. Higienistka mi rośnie :) Ale znajoma miała jazdę z pluszo-kotem. Tylko jedna, jedyna sztuka młodej podchodziła mimo zakupienia kilku sztuk takich samych. Jak ta bestia je rozróżniała do dziś jest zagadką.

    OdpowiedzUsuń