Jeśli chodzi o chorowanie, to jestem facetem.
Chodzę i jęczę, ale do lekarza nie pójdę. Staram się przeczekać, nie panikować. Nienawidzę być na lekach i jak muszę wziąć chociażby coś w stylu fervexa, to czuję się jak naćpana.
No ale nie było rady. Kaszel mam taki, że budzę koty. A ich przecież byle co nie budzi...
A że mam raczej średnio przyjemne doświadczenia z szukaniem lekarza w najbliższym mieście, postanowiłam przechytrzyć system i udać się do ośrodka zdrowia w mojej wiosce. Bo kiedyś przyuważyłam, że jest.
Znalazłam numer przez internet i dzwonię:
- Dzień dobry, chciałabym się umówić do internisty. Najlepiej na dzisiaj, jeśli jest taka możliwość.
- Dzień dobry. Ale jak do internisty?
- Yyy... do internisty, z kaszlem chciałam. A to ośrodek zdrowia?
- Tak. A jak się pani w ogóle nazywa? - spytała pani tonem świadczącym o tym, że mnie po głosie nie poznaje, a przecież powinna.
No i już wtedy wiedziałam, że wybór lekarza w wiosce, to może nie był najlepszy z moich pomysłów. Po podaniu personaliów rozmowa wartko toczy się dalej:
- Ale pani nie ma. Nie widzę. Nie mamy.
- Yyy...?
- Karty pani nie mamy.
- No nie macie państwo, bo nigdy u was nie byłam. Ale chciałabym przyjść. Można? Do internisty?
- Droga pani, przyjść można, ale nie do internisty, ale do pediatry.
- Ale ja nie jestem yyy... dzieckiem...?
- To nic. To jest lekarz pierwszego kontaktu, pediatra. Przyjmuje wszystkich. Od ładnych kilku lat tak to tutaj działa i nikt jeszcze nie narzekał.
- Aha. Yyy... No dobrze. To proszę mnie zapisać.
- Na 11 niech przyjdzie i pamięta o dyskietce.
- Dyskietce? - pytam, bo totalnie nie mam pojęcia o czym się do mnie rozmawia.
- Dyskietce. - postanowiła nie ułatwiać mi sprawy pani rejestratorka.
- Dyskietce? Takiej do komputera?
- Nie, do snopowiązałki. Tak, do komputera, dyskietce.
Tutaj nastąpiła dłuższa cisza. Miałam pełną świadomość, że w tym momencie obie uważałyśmy się nawzajem za totalne kosmitki. No ale przecież nie mogłam tego tak zostawić?
- Hmm... ale ja nie mam dyskietki. Może być pamięć USB? - na wszelki wypadek postanowiłam nie drążyć po kiego grzyba im dyskietka.
Tutaj nastąpiła nieprawdopodobna cisza po drugiej stronie słuchawki. Jestem pewna, że pani zastanawiała się, czy się nie rozłączyć. Albo ewentualnie umówić mnie na widzenie z psychiatrą.
- Dyskietka. Z funduszu zdrowia. Pani nietutejsza?
- Nie, to znaczy tak. Mieszkam tutaj od jakiegoś czasu, ale całe życie leczyłam się prywatnie. W Warszawie - dodałam ze wstydem.
- My tu na Śląsku mamy dyskietki, pani se załatwi.
- Aha. Ale do 11 to chyba nie zdążę?
- Pierona, dzisiaj do pediatry pani idzie, ale oficjalnie to lekarz pierwszego kontaktu, to niepotrzebna. Jak pani będzie chciała przyjść do pediatry jako do pediatry, to z dyskietka. Z funduszu. Płyt CD też nie przynosić.
O 11 stawiłam się w ośrodku. Bardzo speszona. Wygładziłam swoje marsjańskie czułki i poszłam do rejestracji. Poczekalnia była zupełnie pusta, co napawało optymizmem.
W rejestracji okazało się, że pani marsjanka jest bardzo miła, dała mi jakieś świstki do wypełnienia i nawet adres pod którym zdobędę tę sławną dyskietkę.
Wyszłam z rejestracji po, ja wiem, może 7 minutach. A w poczekalni 374 osoby! Czyli dokładnie dwie mniej niż liczy cała populacja wioski. Bo przecież Holender w pracy, a Brunon w żłobku.
Ale jakieś 15 minut później zostałam w kolejce tylko ja.
Nieprawdopodobne. Pojęcia nie mam, co można u lekarza załatwić w 7 sekund... A oni wchodzili i wychodzili. Drzwi by się obrotowe przydały.
Weszłam.
Siadłam.
Czekam na pierwszy ruch ze strony lekarza. Błędnie zakładając, że da mi sygnał, że jest gotów mnie zbadać.
Wreszcie spojrzał na mnie i powiedział pierwsze z trzech słów, jakie miał dzisiaj dla mnie:
- Nazwisko?
Po podaniu nazwiska byłam już tak zdenerwowana dziwaczną sytuacją, że zaczęłam mówić o objawach. Lekarz w pewnym momencie wstał, wziął stetoskop, więc udostępniłam mu do osłuchania płuca. Ruchem ręki kazał mi rozdziawić paszczę, więc rozdziawiłam. Spojrzał. Chyba spojrzał? Patyczka nie użył, ale chyba spojrzał...
Usiadł, coś tam nasmarował. Podał mi receptę:
- Proszę. Następny!
PRZYSIĘGAM. Trzy słowa. Koniec wizyty.
W sumie na pogaduchy nie przyszłam, ale to było kuriozalne.
Nawet nie wiem, co mi jest, bo w tym osłupieniu nie zapytałam.
To była moja najdziwniejsza wizyta lekarska ever. A wierzcie mi, poprzeczka była ustawiona wysoko przez ginekologów, którzy nie znając angielskiego próbowali się skomunikować z towarzyszącym mi Holendrem podczas USG ciąży.
Jola Ty przyjechałaś na Ślunsk, tutaj jest to jest służba zdrowia 100 lat przed murzynami (warszawą). Niestety dzięki dyskietkom czyli elektronicznym kartom nie da się zbytnio oszukać pani w rejestracji jeśli nagle przestałaś byłaś płacić składki i nie jesteś ubezpieczona. Dyskietka prawdę Ci powie:P Ale poza tym jest wygodnie, nigdy z żadnymi świstkami, zaświadczeniami, oświadczeniami latać było nie trzeba. Ot co, Europa, znaczy Niemcy.
OdpowiedzUsuńJola witaj w ośrodku zdrowia(?) na najniższym szczeblu ;D
OdpowiedzUsuńpod ukraińską granicą, wizyta wygląda identycznie ;]
tylko o dyskietkach jeszcze nikt nie słyszal.
Ty się ciesz, że dyskietka, a nie liczydło, albo bloczek z kalką i pediatra, a nie weterynarz...
OdpowiedzUsuńJakoś mi Twoich budzonych kotów nie żal ;)
OdpowiedzUsuńTo proste - sprawdź co Ci zapisał (odczytanie lekarskiego pisma bywa wyzwaniem:) i będziesz znała diagnozę (czyli na jaką chorobę dostałaś lek)!
OdpowiedzUsuńBlagam, opisz, jak wyglada ta dyskietka, jak ja juz zdobedzoedz, bo widze oczami wyobrazni taka przedpotopowa i zastanawiam sie, gdzie oni to wkladaja;)
OdpowiedzUsuńW Niemczech jest wszystko na chipie na karcie, dyskietek luzem nie ma;)
Tessa
Jak ja zgooglowalam, to sie okazalo, ze to zwykla karta chipowa. Dlaczego nazywaja to dyskietka, to nie mam pojecia, ale bylam bardzo rozczarowana ;-)
UsuńJolindo, takie dyskietki, tfu, karty to mieliśmy na Śląsku zanim się ministrom zdrowia o eWUŚiu śnić zaczęło. Jakby kolejna ekipa rządząca nie zmieniła dyrektora (jeszcze wtedy) Kasy Chorych, to od 2001 roku mielibyśmy też elektroniczne recepty ;)
UsuńCo do karty - wydadzą Ci toto w 5 min. w szpitalu na Gamowskiej, tam gdzie europejskie karty ubezpieczenia zdrowotnego.
:)
ha_lucynka
Swoją drogą, dopiero jak wyjechałam, to dotarło do mnie, że Śląsk to jednak insza inszość. Niby niedaleko, niby ten sam kraj, ale różnice są...
Usuńha_l
No tez jestem baaardzo rozczarowana;) wychodzi na to, ze takie same, jak tu, a dlaczego dyskietki...pozostanie pewnie tajemnica;)
UsuńTessa
PS moze to taki ichniejszy Znachor, albo Yoda jest i diagnozuje telepatycznie;)
na "moim" Śląsku mówi się karta :-)
OdpowiedzUsuńprzy tekście o pamięci USB padłam na kolana :-)))
Anonimka
A te płuca to w staniku mu pokazywałaś pewnie, dlatego tak krótko było... ulach
OdpowiedzUsuńO dyskietce jakiejkolwiek w tym znaczeniu, co wiesz, słyszę po raz pierwszy w życiu! To znaczy, że EWUŚa na Śląsku nie ma??? Nic nie rozumiem!
OdpowiedzUsuńCo do osłuchiwania płuc, to w Anglii ZAWSZE osłuchiwano mnie bez zdejmowania biustonosza i bardzo mi się to podobało. I teraz, niestety, jestem podwójnie nieszczęśliwa u lekarza w Polsce (raz, że muszę go w ogóle oglądać, a dwa, że ten biustonosz każe zdjąć, nie wiem, po co!).
Ciekawie tam masz :D
Ewuś jest, ale ten system dyskietkowy byl chyba jeszcze przed nim.
UsuńA biustonosz to przepraszam po co zdejmować musisz? Jak badają piersi to rozumiem, ale inaczej?!? Masakra, nigdy nie zdejmuję.
Amerykanskie doktory sa bardziej zaawansowane, osluchuja przez ubranie :)))
OdpowiedzUsuńA na wizyte to 10 dni musialam czekac, ciezko smarkajaca i kaszlaca. :)))
Powodzenia w walce ze zlobkowymi wirusami, sa najlepsze ! sic.!
10dni?! Przecież to zejść w tym czasie można! :-/
UsuńDozylam jak widac ! Mam sie znowu dobrze i predko nie pojde :)))
UsuńZdrowia i dla ciebie :)))
Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń