środa, 14 stycznia 2015

choru choru


należę do osób bardzo rzadko chorujących. na ten przykład - w mojej ostatniej pracy nie wzięłam ani jednego dnia zwolnienia chorobowego.
no.
ale odkąd Brunosław chadza do żłoba, choruję regularnie.
bo se można być odpornym, myć ręce, jeść czosnek i generalnie nie użalać się zanadto nad sobą, ale żłobkowe wirusy są ponad to.
no i właśnie dzisiaj jestem chora. czuję się, jak pożarta i wypluta przez owczarka alzackiego i to takiego z problemami gastrycznymi i próchnicą.
jezzzzzuuuu... niech mnie ktoś dobije, po co mam się tak męczyć?!?

generalnie chorowanie jest przesrane, albo przekichane. w zależności, czy złapiesz żołądkówkę, czy regularną grypę. 
ale jak się choruje z niemowlakiem w domu, to nagle wszystkie dolegliwości przeskakują na nowy poziom. już chyba gdzieś pisałam o kacu i dziecku, że to zabójczy duet. tak. tylko, że kac po kilku godzinach przechodzi. grypsko tak łatwo nie da się przepędzić... :(

ale jak się jest matką, to nie ma taryfy ulgowej. zapakowałam nafervexowaną jolkę do czołgu (opony zmienione, co chyba było błędem, gdyż znów jest +12), pojechałam odebrać ze żłoba dzieciątko. w tak zwanym między czasie przypomniało mi się, że gdy jako dziecko jeździłam z rodzicami po świecie, to przy wjeździe do Rumunii były takie baseny z chlorem, czy innym płynem dezynfekującym. trzeba było przez nie przejechać celem pozbycia się bakterii i wirusów z samochodu... :-))) to było przezabawne, bo prawdziwy syf i malaria zaczynały się właśnie po rumuńskiej stronie granicy.
czyż to nie byłoby genialne rozwiązanie dla żłobków, szkół i szpitali? przy czym w żłobkach przydałoby się odkażanie nie tylko kopyt... ;-)

a wracając - mimo, że ledwo chodzę, czołgiem udało mi się jakoś dotoczyć pod żłobek i odebrać mego słodkiego nosiciela wrednych żłobkowych wirusów i bakterii. a tam kolejny gwóźdź do jolkowej trumny. bo gdyż dzień babci, przedstawienie, zaproszenia, widownia...
mówię, że nic z tego, że ani babcia z warszawy, ani ta z holandii na 13.30 w piątek raczej nie dotrą. ale panie żłobkowe przyzwyczajone do radzenia sobie z każdą najdziwniejszą sytuacją były nieugięte - ktoś przyjść musi w charakterze babci, bo dziecku będzie przykro, może na przykład pani, do zobaczenia!

i tak o.
wystąpię w nieznanej mi dotąd roli babci. będę kopią własnej matki pod jej nieobecność.
takie rzeczy tylko na śląsku!


10 komentarzy:

  1. No w sumie dlaczego nie? Przećwiczysz i za jakieś ...30 lat będziesz miała jak znalazł:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapewniam Cię, że nie tylko na Śląsku... ulach

    OdpowiedzUsuń
  3. Chcę Cię zobaczyć w roli Maminy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja dopóki nie miałam dzieci to w domowej apteczce miałam wodę utlenioną i aspirynę teraz spokojnie mogłabym otworzyć małą aptekę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlasnie. Ja tez za lekomanke sie nie uwazam, a juz mi sie to apteczne badziewie nigdzie nie miesci ;-)

      Usuń
  5. Nie prościej w ten dzień małego zostawić w domu? I tak za mały, żeby zapamiętać tę imprezę :)

    OdpowiedzUsuń