piątek, 2 stycznia 2015

plusy macierzyństwa

od czasu do czasu ludzie, a w zasadzie bezdzietne kobiety, które obracają na języku frazę "czy już czas na dzieci" pytają mnie, czy są jakieś plusy macierzyństwa.
to trochę tak, jakby pytać wegetarianina, czy są plusy ze zjedzenia psa... ;-)

no i jak się bardzo skupię i trochę rozluźnię kilkoma kieliszkami wina, to owszem, przychodzi mi do głowy kilka plusów.
pierwszy to na przykład taki, że tłumaczysz swoją figurę niedawną ciążą, hormonami, cesarką (bo przecież pocięli ci mięśnie brzucha, to jak masz niby robić brzuszki?!?), itd.
i nieważne, że dziecko ma już siedem lat... ;-)

drugi...
hmm...
co by tu jeszcze...
coś na pewno...

nie. to chyba tyle ;-)

no dobra.
życie jest ciekawsze.
znaczy tak naprawdę robisz dużo mniej ciekawych rzeczy, bo albo cię już na te fajne nie stać finansowo, albo czasowo... ale uwierz mi - nigdy już nie będziesz się nudzić w domu.
bo dzieciaki, nawet jak ledwo pełzają, ZAWSZE coś wymyślą.

wczoraj na ten przykład gotowałam zupę. posadziłam młodego na blacie, dałam mu do zabawy obierki z warzyw, solniczkę i miskę (zabawkowe zabawki nigdy się nie sprawdzają). on od siebie dorzucił drewniany klocek, figurkę krowy i jakieś obgryzione kółko. grzechotało, przyklejało się, fruwało, spoko...
miałam 38 sekund (zanim się wielmożny nie zdąży znudzić zabawą), żeby pokroić warzywa i wrzucić wszystko do gara. norma.
zjedliśmy oboje po misce zupy, młody wyglądał jakby chciał dokładkę. i wtedy właśnie odkryłam, że zupa była na krowie i klocku... :-/ krowa nie straciła kształtu ani plam, a klocek był bezbarwny, dębowy. nadal żyjemy.

a dzisiaj rano natomiast dzięki dziecku okazało się, że nie jestem jednak chora.
bo gdyż obudziłam się cała mokra na tyłku. i pierwsza myśl - osz faaak, zsikałam się! no to pięknie. mam to sławne nietrzymanie moczu. nie kontroluję swojego pęcherza. sikam przez sen. w gacie...
ale już po kilku kopniakach w podbrzusze wiedziałam, że jestem zdrowa. pasożyt zgubił butelkę i całe mleko wylało się na mnie.
co za radość, doprawdy!

albo z innej beczki:
dzieci uwielbiają przygotowywać niespodzianki dla rodziców! a kto nie lubi niespodzianek?!? :)
ja dzisiaj zupełnie niespodziewanie znalazłam musztardę w łazience.
wcześniej przerabialiśmy piękny nowoczesny maz na recepcie.
oraz pół myszy w szafce. jasne, koty są współodpowiedzialne, ale szafki otworzyć nie umieją...

o, albo inny plus.
odkrywanie zdolności swojego dziecka. to naprawdę cieszy, jak mało co.
jedne dzieci szybko zaczynają mówić i w wieku dwóch lat żartują i mówią trzynastozgłoskowcem.
inne potrafią świetnie tańczyć i bezbłędnie naśladują jacksona, czy innego justina.
ale cieszą też małe rzeczy. w żłobku codziennie panie żłobianki chwalą dzieci oddając je rodzicom. a to, że Piotruś sam zjadł całą zupę. a to, że Lenka zapamiętała cały układ taneczny. a to siamto, owamto.
mój Brunosław do tej pory miał jeden talent - jako jedyny nie płacze, gdy pani fryzjerka obcina im włosy. (tak, mają w żłobie fryzjera. jak będzie też SPA i masaże, to słowo daję, zrobię wszystko, żeby przed czasem zdziecinnieć, może mnie tam przyjmą)
a dzisiaj objawił się drugi talent:
- dzisiaj Brunonek miał wyjątkowy dzień! - usłyszałam przy odbiorze dziecka. nadstawiłam pierś do przyjmowania orderów, ale wręczono mi tylko kilka worków foliowych z mokrymi ubrankami. - zrobił taką kupę, że był brudny nawet za uszami!

3 komentarze:

  1. Zrechotanam :) Moja cora 14,5 roku temu tez zrobila taka niespodzianke. W wozku, w spiworku. Wylewalo sie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Plus macierzyństwa - ciągłe odkrywanie ile można zrobić tylko jedną ręką.
    A co do kupy - to panie u nas w żłobku ostanio się ucieszyły, że Baśce wreszcie coś nie wyszło, tzn. nie zdążyła na nocnik i wszystko poszło w majty.

    OdpowiedzUsuń